29 lipca 2016

Dopadła mnie złośliwość rzeczy martwych, a także o tym czy można leczyć się na raty?

Nigdy nie przypuszczałam, że aż tak wiele rzeczy można wziąć teraz na raty. To było dla mnie coś normalnego kupić pralkę czy lodówkę w ten sposób. Bo wiadomo nie każdy ma odpowiednią ilość gotówki od razu, gdy zajdzie nagle taka potrzeba. U mnie w domu tak ostatnio było. Słyszałam nieraz, że jak coś zacznie się psuć, to często pociąga za sobą całą lawinę następnych takich zdarzeń. Jednak do tej pory nie doświadczyłam tego. Aż tu nagle w czerwcu zepsuła się pralka (zalewając przy tym łazienkę), następnie w lipcu mikrofalówka, potem robot kuchenny, a zaraz następnego dnia również i kosiarka. Mieliśmy też problemy z hamulcem ręcznym przy samochodzie. Taki to właśnie nastąpił ciąg zdarzeń. Czekaliśmy tylko kiedy to się zakończy. Trzeba teraz kupić sporo nowych przedmiotów, a także części do pozostałych.

 
W między czasie dowiedziałam się, że wiele innych opłat można też rozłożyć na raty. Gdy odnawiałam ubezpieczenie samochodu, to pani od razu zaproponowała rozłożenie tej kwoty na raty. Ja nawet o tym nie myślałam, ponieważ nie było dla mnie problemem zapłacić te 300 zł od razu. Pani wolała o to zapytać, bo wiele osób korzysta u nich z tej opcji. Jednak ostatnio zaciekawił mnie temat opłacania leczenia na raty. Nie wiedziałam, że to jest w Polsce coraz bardziej popularne. Przybywa też placówek oferujących tą formę płatności. Z tego, co czytałam na ten temat wynika, że leczenie takie jest możliwe w bardzo wielu dziedzinach medycyny: od stomatologii, aż po chirurgię plastyczną. A największą popularnością cieszą się takie zabiegi jak: powiększanie piersi, implanty zębowe, przeszczepy włosów, operacje zaćmy, założenie aparatu ortodontycznego, leczenie żylaków. Ale możliwe jest też leczenie schorzeń urologicznych, laryngologicznych czy kardiologicznych w ten sposób. 

Cała procedura leczenia na kredyt, nie jest skomplikowana i wygląda tak, jak standardowa procedura brania na przykład sprzętu AGD na kredyt. Kliniki nawiązują współpracę z bankami. My idziemy do rejestracji w klinice, składamy potrzebne dokumenty (wniosek wraz zaświadczeniem o zarobkach. Potrzebny będzie też dowód osobisty) i czekamy na decyzję kredytową. Trwa to około 24 godziny, maksymalnie do 3 dni. Dostępna jest też opcja złożenia wniosku online, czyli nie musimy nawet wychodzić z domu by wziąć kredyt. Nasze leczenie opłaca bank w postaci przelewów do wybranej przez nas kliniki. Nie dostaje się pieniędzy „do ręki”. Na portalu Tourmedica.pl można znaleźć listę placówek, które oferują leczenie na raty przy współpracy z tym serwisem.


Najwięcej takich placówek znajduje się w dużych miastach. Z ciekawości przeglądałam ofertę i znalazłam też coś i w mojej okolicy. Mnie najbardziej zainteresowały zabiegi stomatologiczne. Podobają mi się równe i proste zęby. A mi przeszkadza kilka moich krzywych, zwłaszcza górna dwójka. Niestety leczenie tego było problemem (specjaliści byli dostępni bardzo daleko, a koszty aparatu ortodontycznego za duże). Kredyt na leczenie, będzie szansą dla wielu osób, których do tej pory nie było stać na niektóre zabiegi. więcej o leczeniu na kredyt zobaczycie tu: https://www.tourmedica.pl/blog/leczenie-na-raty-implanty-zebowe/
 
Znalazłam też coś takiego jak kalkulator do obliczania miesięcznej raty. Wybieramy tam interesującą nas liczbę rat (od 6, 12, 24, a nawet 60), a także wartość zabiegu. Taki kalkulator przeliczy ile będzie wynosić miesięczna rata, a także ile wraz z odsetkami w będziemy spłacać. Dzięki temu można sobie wszystko dobrze rozplanować. Istnieje również możliwość finansowania jednym kredytem kilku zabiegów: czyli albo kilku dla siebie, albo swoje i innych członków rodziny. Można dofinansować tylko część zabiegu (na przykład, gdy potrzeba nam 7 000 zł na zabieg, a mamy tylko 3 000 zł, to pozostałe 4 000 zł można opłacić ratalnie).

Ja na razie dowiaduję się więcej o tej możliwości i czytam różne artykuły w Internecie. 
A Wy korzystaliście z jakichś zabiegów na raty? Co o tym sądzicie?
Czytaj dalej »

26 lipca 2016

3 kosmetyki pielęgnacyjne do ust, które lubię używać

Podstawę mojej pielęgnacji ust stanowi dobry peeling i bezbarwna pomadka ochronna. Tego typu kosmetyki zawsze mam pod ręką i często po nie sięgam. Lubię, gdy skóra warg jest gładka i dobrze przygotowana przed nałożeniem szminki czy matowej kredki. Ostatnio odkryłam jeszcze zalety stosowania olejku do ust. Podoba mi się efekt jaki daje - ta błyszcząca tafla. A przy okazji taki olejek posiada też właściwości pielęgnacyjne.


 

Precious Oils Lip Scrub - delikatny peeling do ust



Moje usta potrzebują regularnych peelingów, zwłaszcza w okresach kiedy skóra staje się sucha i łuszczy się. Lubię pozbyć się suchych skórek, by nałożona pomadka czy błyszczyk ładnie wyglądały. Najczęściej przygotowuję coś sama, na przykład z cukru połączonego z wybranym olejem. Jednak lubię też mieć jakiś gotowy produkt pod ręką. Opisywałam już kiedyś działanie peelingu marki Sylveco. Dziś będzie o delikatnym peelingu do ust marki Eveline.


Peeling ten jest w formie szminki. Jest on bardzo delikatny. To znaczy zawarte są w nim malutkie drobinki, które nie są bardzo ostre. Najlepiej sprawdzi się do delikatnego złuszczania. Gdy mamy mocnej przesuszone usta, trzeba używać go częściej. Pocierając nim o wargi wykonujemy peeling. Pozostałe na skórze drobinki możemy pomasować jeszcze chwilę opuszkiem palca lub zetrzeć chusteczką. Niestety same się nie rozpuszczą. Produkt ten nawilża usta, a także je wygładza. Znajduje się w ślicznym, różowym opakowaniu. Jest ono plastikowe. Jak na razie nic mi w nim nie popękało, ale nie wygląda ono na zbyt trwałe. Cena tego peelingu to ok. 16 zł.


Precious Oils Lip Elixir - olejek do ust

 


Jest to nawilżający olejek do ust w formie błyszczyku. Bardzo popularny jest ten z Clarins (niestety dla mnie za drogi), ciekawił mnie też olejek Luxury Lips z Catrice (ale jakoś nie mogłam się wybrać, aby go kupić). Za to mam Lip Elixir marki Eveline. Dostępny jest w dwóch wersjach: Vanilla oraz Cranberry. Ja mam tą pierwszą.


W lipcu stawiałam na bardzo minimalistyczny makijaż. Zwłaszcza w te upały. Troszkę podkładu mineralnego, podkreślić brwi żelem, miałam przedłużane rzęsy metodą 1:1 (więc ich nie malowałam), odrobinę różu i ten olejek do ust. Bardzo fajnie nawilża, ale też twory efekt błyszczącej tafli. Nie nadaje ustom zabarwienia (jest bezbarwny), sprawia tylko, że ładnie lśnią. Dodatkowo posiada filtr SPF10. Producent wymienił, że ma w składzie mnóstwo olejków, m.in. arganowy, kokosowy, awokado, z oliwek. Niestety nie wszystkie z nich występują na początku składu (większość dopiero po składnikach zapachowych). Zaraz na drugim miejscu w składzie jest parafina. Olejek ma pojemność 7 ml, a jego koszt to ok. 12 zł.


SOS Argan Oil odżywczo-regenerujący balsam do ust

 


Przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji ust. O ile opisywany powyżej olejek trzymam w domu, to ten balsam noszę przy sobie w torebce. Nie zajmuje dużo miejsca i jest w formie poręcznego w użyciu sztyftu. Bardzo dobrze nawilża i regeneruje usta, zapobiegając ich pękaniu i spierzchnięciu. Tego typu sztyfty sprawdzają się u mnie świetnie zimą, ale latem też lubię je używać. Zawiera filtr SPF10. A dzięki temu, że jest bezbarwny mogę aplikować go na usta bez użycia lusterka.


Od razu po użyciu przynosi ulgę, usta stają się miękkie, nie tworzą się na nich suche skórki. Czasem zdarza mi się też używać go pod szminkę czy matową kredkę do ust. Nakłada się wtedy mniej pigmentu - ja się tak lepiej czuję, bo nie lubię mieć mocno podkreślonych ust. Dodatkowo matowe pomadki ich tak nie wysuszają. Balsam ten zawiera w składzie m.in. lanolinę, wosk pszczeli, masło kakaowe, witaminę E. 

A Wy jakie kosmetyki do pielęgnacji ust używacie?
Mieliście któryś z opisywanych w tym poście?
Czytaj dalej »

22 lipca 2016

EVELINE MAGICAL GEL, czyli długotrwały manicure, który można wykonać samemu w domu

Od kiedy wypróbowałam lakiery hybrydowe, inne poszły w odstawkę. Ze zwykłymi lakierami zawsze był problem. Nie miałam cierpliwości, aby czekać, aż dobrze wyschną, dlatego często miałam na nich odbite ślady od pościeli czy ubrań. A dodatkowo szybko mi odpryskiwały. Najczęściej już na drugi dzień. Dlatego trwałe i szybkoschnące lakiery, to coś co lubię. Ostatnio testowałam ciekawy produkt marki Eveline. Ma on dawać efekt żelowego manicure.


Co według producenta oznacza efekt żelowego manicure?

Po pomalowaniu paznokcie mają ładnie się błyszczeć, mieć gładką powierzchnię, być odporne na ścieranie i odpryski. Ciekawe jest to, że nie potrzeba do tego lampy UV/LED. Ten żel ma być utwardzany pod wpływem naturalnego światła. Z upływem czasu warstwa lakieru ma stawać się coraz mocniejsza, a schnięcie ma krótko trwać. A jak nam się już znudzi dany kolor, to bezproblemowo ma się go zmywać. Wystarczy użyć bezacetonowy zmywacz.


Co to jest Magical Gel?

System ten składa się z dwóch produktów: lakieru oraz topu imitującego efekt żelowych paznokci. Dostępny jest w 6 kolorach. Ja mam numer 4, czyli czerwony w klasycznym odcieniu. Kiedyś nie lubiłam takich kolorów na moich paznokciach - królowały u mnie wtedy nudziaki. Jednak od zeszłego roku zmieniło się to i mam dwa lakiery hybrydowe w takiej kolorystyce (jeden to Sexy Red, a drugi śliczne bordo). Dlatego teraz, w tym lakierze Eveline, czułam się dobrze.


Jak używać Magical Gel?

Wszystko zaczyna się od przygotowania paznokci. Nie ważne czy będziemy nakładać hybrydę, żel czy zwykły lakier, zawsze trzeba odsunąć skórki, nadać odpowiednią długość paznokciom, wysuszyć je i odtłuścić. Na tak przygotowane paznokcie nakładamy krok 1 z zestawu, czyli Color Magical Gel. Gdy nakładamy dwie warstwy, należy poczekać, aż pierwsza wyschnie, zanim nałożymy drugą. Krok 2 to aplikacja Top Coat Magical Gel. Producent podaje, że po 5 minutach nasz manicure będzie suchy, a po 10 całkowicie utwardzony.


Jak to się u mnie sprawdziło?

Nakładanie lakieru jest proste. Zdziwiło mnie to, że nie używamy bazy pod lakier. Trochę się obawiałam czy ta czerwień nie przebarwi mi potem paznokci, ale nic takiego się nie stało. Samo malowanie paznokci jest proste. Lakiery nie smużą i mają dobrą konsystencje. Pędzelki są szerokie, dobrze się nimi maluje. Jedynie trzeba sprawnie nałożyć ten bezbarwny top, ponieważ jest on nieco gęstszy niż lakier kolorowy. Najlepiej jak najmniejszą ilością ruchów, bo wszelkie poprawki robią smugi. Niestety nie zrobimy tu tak jak w przypadku hybrydy (zetrzemy to, co źle wyszło i nałożymy od nowa), bo zepsujemy naszą dotychczasową pracę. 
Lakiery szybko wyschły. Faktycznie po tych 10 minutach mogłam już robić co chciałam, nie obawiając się, że coś odciśnie mi się na lakierze. Do ładnego krycia potrzeba dwie warstwy czerwonego lakieru. Jedna nie oddaje w pełni tego koloru i pozostają jeszcze prześwity. Na zdjęciach możecie zobaczyć jak wyglądają dwie, cienkie warstwy.


Co z trwałością?

Producent obiecuje do 10 dni pięknego koloru i blasku. U mnie tak nie było. Używałam ten lakier kilka razy i za każdym razem było podobnie. Bez żadnych zarzutów wygląda ładnie 4-5 dni. Prace domowe znacząco wpływają na jego trwałość. Ale uzyskane efekty uważam za duży sukces. Do tej pory niehybrydowe lakiery, które używałam, wytrzymywały na moich paznokciach 1-2 dni. A z Magical Gel cieszyłam się ładnymi paznokciami znacznie dłużej. Jestem osobą praworęczną, dlatego na tej dłoni lakier bardziej mi się zniszczył. 4 dni wyglądał bardzo dobrze (miałam tylko lekko starte końcówki), a piątego dnia lakier odprysnął z dwóch paznokci.


Lewa ręka dalej wygląda po tych 5 dniach dobrze. Lekko starte końcówki, żadnych odprysków.


Eveline Manical Gel - czy warto?

Akurat zrobiłam sobie przerwę od hybryd, więc pomalowanie paznokci czymś innym jest ciekawym doświadczeniem. Fajnie było wypróbować ten dwu-stopniowy system do manicure. Dla wielu osób może on okazać się prostszy w użyciu niż lakiery hybrydowe. Nie potrzeba tu lampy UV/LED, a mimo to lakier schnie szybko. Jest to też znacznie tańsze rozwiązanie. Taki zestaw kosztuje ok. 16 zł, a na promocji można go dostać jeszcze taniej. Ja jestem zadowolona z efektów. A jak potrzeba zmienić lakier, to bez problemu zmywa się go zwykłym zmywaczem.


A Wy używaliście takie lakiery?
Co o nich sądzicie?
Czytaj dalej »

18 lipca 2016

Przedłużanie rzęs metodą 1:1 - wady i zalety

Rzęsy miałam przedłużone metodą 1:1 od 18 czerwca. Czyli minęły już 4 tygodnie. Przez ten czas sporo rzęs mi wypadło. Jednak nadal mam takie, które trzymają się bardzo dobrze. Obecny efekt nie wygląda już dobrze - nastał moment, aby uzupełnić rzęsy lub je ściągnąć. Można też zmienić metodę przedłużania rzęs. Metoda 1:1 oznacza, że do jednej naturalnej rzęsy przykleja się jedną sztuczną. Są też metody 2:1 czy 3:1. Czyli do jednej rzęsy doczepia się dwie lub trzy sztuczne rzęsy. 
 
Opisywałam Wam ostatnio jak wyglądało zakładanie rzęs. Dziś chciałabym się skupić na tym jakie wady i zalety noszenia tych rzęs zaobserwowałam.



Zalety przedłużania rzęs metodą 1:1:

 

  • Metoda ta daje bardzo subtelny rezultat, jednak jest on wystarczająco widoczny. 
  • Efekty są widoczne od razu.
  • Doczepionych rzęs nie czuje się. Nie przeszkadzają w codziennym użytkowaniu ich - oczywiście, gdy są dobrze przyklejone. Gdy będą przyklejone zbyt blisko powieki mogą trochę kłuć. Ja tak miałam na początku z kilkoma rzęsami (no w końcu siostra na mnie się uczyła i przyklejała rzęsy pierwszy raz), jednak poczesałam je trochę szczoteczką i ułożyły się tak jak powinny.
  • Nie przeszkadzają w trakcie snu. Jedynie, gdy śpię na boku, to czasem trochę kłują w powiekę. Jednak nie jest to częste i nie przeszkadza mi za bardzo.
  • Oszczędność czasu - jeśli po założeniu takich rzęs zrezygnujemy z makijażu oczu, to zyskamy trochę czasu. Ja w okresie wakacji właśnie tak robię. Aplikuję tylko podkład, róż, żel do brwi i bezbarwny błyszczyk.
  • Gdy mamy jakieś niespodziewane wyjście i szybko musimy być gotowe, te rzęsy to świetne rozwiązanie.
  • Nie musimy obawiać się, że tusz osypie nam się pod oczami, czy spłynie w przypadku niespodziewanego deszczu czy płaczu.
  • Wiele moich koleżanek przedłużało rzęsy przed ślubem, aby jeszcze lepiej wyglądać w tym wyjątkowym dla nich dniu.
  • Moja znajoma zachwalała sobie też takie rzęsy podczas wakacyjnego wyjazdu. Miała dodatkowo wykonany jeszcze makijaż permanentny brwi - inne osoby zazdrościły jej, że po wyjściu z basenu zawsze świetnie wygląda, chociaż tak właściwie nie robiła żadnego makijażu (nie używała nawet podkładu, bo już same rzęsy i brwi robiły całą robotę).
  • Oczywiście, gdy nam się te rzęsy znudzą można je szybko ściągnąć u kosmetyczki (trwa to ok. 15 minut).

Wady przedłużania rzęs metodą 1:1:

 

  • Cena - założenie rzęs kosztuje ok. 120-200 złotych. Późniejsze ich uzupełnienie jest już tańsze.
  • Uważajcie na zbyt tanie oferty - często widziałam na przykład za 30-40 zł. Zawsze zastanawiam się jak osobom wykonującym takie rzęsy może się to opłacać? Zakup dobrych produktów do przedłużenia rzęs trochę kosztuje. A jak ktoś robi rzęsy tak tanio, to musi ciąć koszty. Wtedy kupuje się najtańszy klej, który może bardziej uczulać, gorszej jakości rzęsy.
  • Czas trwania - na założenie rzęs trzeba poświęcić około 2 godziny, a nie każdy jest cierpliwy i lubi tyle czasu leżeć z zamkniętymi oczami.
  • Osoby noszące okulary nie powinny wybierać zbyt długich rzęs, ponieważ potem ocierają się one o szkła. No chyba, że ktoś nosi okulary na czubku nosa, to nic mu nie będzie przeszkadzało.
  • Demakijaż może zniszczyć doczepione rzęsy - nie można używać produktów do demakijażu zawierających oleje, ponieważ olej rozpuszcza klej. Nie wskazane są też waciki, ponieważ zostawiają białe paproszki na rzęsach. Rzęsy czyści się otrzymaną od kosmetyczki szczoteczką.


A Wy moglibyście dopisać do tej listy jeszcze jakieś wady i zalety?
Czytaj dalej »

14 lipca 2016

Potrzeba zmian

Jak to mówią: "dobra zmiana nie jest zła". Powoli wprowadzam pewne zmiany. Na przykład staram się zdrowiej odżywiać i więcej ćwiczyć. Będzie to też częściowo widoczne na blogu. Czy wiecie, że od 2 lat nie zmieniałam szablonu? Tak nie może być. Przez ten czas pozmieniały się nie tylko trendy blogowe, ale i moje upodobania. Jak zapewne zauważyliście, od pewnego czasu stawiam na minimalizm. Od kiedy ograniczyłam ilość posiadanych kosmetyków czuję się lepiej. W planach mam zamiar zabrać się jeszcze za ubrania oraz otaczające mnie przedmioty. Jak widzicie zmiany te objęły także wygląd bloga. Nie chciałam żadnych udziwnień. Miało być prosto i minimalistycznie. Dzięki pomocy Kasi udało mi się to osiągnąć. A na dole dla przypomnienia jak było wcześniej.

Czytaj dalej »

10 lipca 2016

Przedłużanie rzęs metodą 1:1 - moje wrażenia

Moje naturalne rzęsy są cienkie i krótkie. Udało mi się je "wyhodować" na dłuższe, gęstsze i grubsze dzięki stosowaniu odżywek do rzęs. Głównie pomogło mi serum BodetkoLash  (o efektach jego działania pisałam TUTAJ). Byłam zadowolona ze swoich rzęs i nie planowałam robić z nimi nic więcej. Jednak moja siostra zdecydowała się zrobić kurs z przedłużania rzęs metodą 1:1 i potrzebowała modelki. Zgodziłam się zostać jej obiektem doświadczalnym. Pomyślałam sobie, że dzięki temu dowiem się coś więcej o przedłużaniu rzęs (nigdy nie wiadomo co w życiu może się przydać), a przy okazji zobaczę jak to jest mieć przedłużone rzęsy.


Czytaj dalej »

5 lipca 2016

3 RAZY NIE #9 - czyli co mnie ostatnio rozczarowało

Nie często zdarzają mi się kosmetyki, które nie do końca usatysfakcjonują mnie swoim działaniem. Dlatego takie posty pojawiają się u mnie rzadko. Jednak jak już jakiś kosmetyk mi podpadnie, to muszę się z kimś o tym podzielić. Trafiło na Was ... ale chyba chcecie wiedzieć, co się u Was może też nie sprawdzić?

Czytaj dalej »

1 lipca 2016

Ulubieńcy maja i czerwca 2016 r.

Wyszedł mi dość długi post. Ale jak tu się nie rozpisać o swoich ulubieńcach kosmetycznych. No to zapraszam do czytania :))


Porządny nawilżacz, czyli DR. SCHELLER krem organiczna dzika róża - dzienna pielęgnacja

 


Jakiś czas temu kupiłam dwa kosmetyki marki Dr. Scheller. Pierwszy raz miałam do czynienia z tą marką, ale działanie obu kremów bardzo mi się spodobało. Jeśli ktoś poszukuje dobrego, mocno nawilżającego kremu, który jest przeznaczony do stosowania na wieczór, to może zapoznać się z recenzją kremu Dr Scheller w wersji olej z ostu i nasion chia. Dziś skupię się na drugim kremie - tym w wersji dzika róża. Ma on bardzo gęstą, tłustą i treściwą konsystencje. Może się wydawać, że taki krem nie nada się do porannej pielęgnacji. Gdy go pierwszy raz użyłam byłam bardzo zdziwiona, że potrafi się tak fajnie i szybko wchłonąć. Dzięki temu stanowi dobrą bazę pod makijaż - gdyż zadbana i nawilżona skóra nie potrzebuje już dodatkowych baz. Przyjemnie mi się go rano używało, aż do tej fali upałów. Niestety zaczął on męczyć moją skórę, dlatego obecnie przerzuciłam go do pielęgnacji wieczornej. Wtedy skóra potrzebuje większej dawki nawilżenia, aby się przez noc zregenerować. W ten właśnie sposób, starając się dobrze odczytywać potrzeby mojej skóry, dobieram jej pielęgnację.


Krem nie należy do tanich, ponieważ za opakowanie pojemności 50 ml zapłaciłam 63,96 zł. Jednak jest bardzo wydajny - nie ma potrzeby używać zbyt dużej jego ilości na raz. Dodatkowo ma dobry skład. Zawiera między innymi: olej kokosowy,  olej makadamia, olej z dzikiej róży i wyciąg z róży, olej z pestek moreli, kwas hialuronowy.

SKŁAD (INCI): Aqua (Water), Glycerin, Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil**, Hydrogenated Coconut Oil, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Glyceryl Stearate Citrate, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Shorea Stenoptera Seed Butter, Cetearyl Alcohol, Rosa Canina Seed Oil**, Cetearyl Glucoside, Sodium Hyaluronate, Aloe Barbadensis Leaf Juice**, Rosa Gallica Flower Extract**, Sclerocarya Birrea (Marula) Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Prunus Persica (Peach) Leaf Extract**, Rubus Idaeus (Raspberry) Fruit Extract**, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract**, Parfum (Fragrance)***, Citronellol***, Geraniol***, Linalool***, Eugenol***, Limonene***, Citral***, Xanthan Gum, Gellan Gum, Stearic Acid, Palmitic Acid, Tocopherol, Benzyl Alcohol, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Silica, Alcohol, Lecithin, Caprylic/Capric Triglyceride, Ascorbyl Palmitate, Citric Acid, Ascorbic Acid, Mica, Tin Oxide, Titanium Dioxide (Ci 77891).
** ingredients from certified organic agriculture
*** from natural essential oils


Opis ma trochę przesadzony, ale i tak to dobry kosmetyk: NACOMI mus do ciała w wersji mango 

 


Produkt ten jest opisany jako wyszczuplający i antycellulitowy. Nie rozumiem czemu niby ma tak działać? W składzie zawiera typowo nawilżające składniki jak: masło shea, olej makadamia, jojoba i słonecznikowy oraz ekstrakt z mango i witaminę E. Nie mają one właściwości wyszczuplających. Dlatego ja używam ten produkt po prostu jako balsam do ciała. Jest mi potrzebny, aby nawilżyć i odżywić skórę. A że dodatkowo bardzo przyjemnie się go używa, to jeszcze lepiej. Nie ma on konsystencji typowej jak na balsam, czyli kremowej. Faktycznie ma w sobie coś z musu, ponieważ jest bardzo "puszysty". Chodzi o to, że przypomina mi jakby pianę ubitą na bardzo gęsto. Posiada ładny zapach. Nie kojarzy mi się on z mango, ja tam raczej wyczuwam gumę balonową. Nie jest on zbyt mocny, ani za słodki.

Z racji tego, że jego skład jest głównie oparty na maśle shea, zachowuje się tak jak ono. W opakowaniu jest zbity, ale po wyjęciu jego porcji na dłoń zaczyna się topić. Dzięki temu łatwo się go rozprowadza, a także jest bardzo wydajny. Najlepiej małą ilość rozprowadzić na jak największej powierzchni skóry. Jego skład jest bogaty w oleje - dlatego, gdy się go zostawi za dużo na skórze, to potem bardzo długo się wchłania. Mus ma pojemność 150 ml i kosztuje ok. 23 zł. Dostępny jest też w innych wersjach zapachowych: Borówka, Malina i Ciastko.

SKŁAD (INCI): BUTYROSPERMUM PARKII BUTTER, MACADAMIA TERNIFOLIA SEED OIL, CAPRIC TRYIGLYCERIDE, CERA ALBA, HELANTHUS ANNUS (SUNFLOWER) SEED OIL, GLYCERIN, SIMMONDSIA CHINENSIS OIL, ALCOHOL CETYL, MANGIFERA INDICA EXTRACT, TOCOPHERYL ACETATE, PARFUM.


Mineralne odkrycie, czyli ANABELLE MINERALS podkład mineralny

 


Gdy robi się bardzo ciepło moja skóra nie toleruje podkładów w płynie. Za bardzo ją obciążają i robi się przez to nieładna. Dlatego latem stosuję podkłady mineralne. Do tej pory miałam je z LILY LOLO. Jednak w tym roku postanowiłam wypróbować jak sprawdzą się u mnie te z Anabelle Minerals. Czytałam wiele pozytywnych opinii o nich, dlatego kupiłam kilka próbek. Podkłady te występują w trzech wersjach. Od razu odrzuciłam rozświetlającą, bo nie lubię tego efektu na skórze. Wypróbowałam dwie pozostałe. Wersja matująca nie zachwyciła mnie efektem jaki daje. O dziwo moja skóra świeciła się po niej jeszcze bardziej niż zazwyczaj.


Za to podkład w wersji kryjącej, to dla mnie strzał w dziesiątkę. Może się wydawać, że taki "proszek" nic nie zakryje. Ale to nieprawda, ładnie kryje i to już przy jednej, cienkiej warstwie. Nie jest on aż tak kryjący jak typowe płynne, ciężkie podkłady. Jednak ja wolę bardziej naturalny efekt, aby koloryt skóry był ładnie wyrównany, a na większe przebarwienia nałożyć troszkę korektora. Podkład ten łatwo łączy się ze skórą i przede wszystkim (co dla mnie jest ważne) nie obciąża jej ani nie wysusza. Najlepiej dobranym do mnie odcieniem jest obecnie Beige Fairest oraz Beige Fair.



Odrobina luksusu w mojej łazience: SKIN 79 Pearl Luminate Brilliant Deep Cleanser / żel głęboko oczyszczający z wyciągiem z pereł AKOYA

 


Jest to żel, przeznaczony jest do oczyszczania twarzy. Niby nic nadzwyczajnego, ale jak przyjemnie się go używa. Nie tylko oczyszcza skórę, ale jednocześnie też ją nawilża. Po umyciu nie mam uczucia ściągniętej i suchej skóry. Znajduje się w higienicznym opakowaniu z pompką  Jakże ślicznie wgląda ono na półce wśród innych kosmetyków. Dzięki temu, że jest przezroczyste widać dokładnie ile produktu pozostało, a dodatkowo ciekawie wyglądają zatopione w nim perełki. Tworzy to fajny wizualny efekt. 


Wszystko to sprawia, że kosmetyk ten wygląda na bardzo luksusowy. Podkreśla to też jego cena, ponieważ opakowanie pojemności 100 ml kosztuje 130 zł. Ja kupiłam go na promocji. Na szczęście jest to produkt wydajny - używam go już 3 miesiące i zużyłam pół opakowania. Jest taki wydajny, ponieważ ma dość płynną konsystencje i nawet już wyciśnięcie pół pompki wystarcza na dokładne oczyszczenie skóry. Jego pełnego składu nie będę tu przytaczać, ponieważ zawiera aż 50 substancji aktywnych!!! Znajdują się wśród nich: ekstrakty i oleje z kokosa, pomarańczy, ryżu, sezamu, eukaliptusa, migdału. Ponadto zawiera też kwas glikolowy, który ma za zadanie spowalniać proces starzenia się skóry. A do tego ma bardzo przyjemny i świeży zapach.

A jak tam Wasi ulubieńcy???
Czytaj dalej »