Mam swoje ulubione maskary mające to "coś", co sprawia, że często do nich powracam. Jednak czasem też potrzebuję wypróbować jakieś inne. Może uda się odkryć jakiegoś nowego ulubieńca. A nawet jeśli natrafię na jakąś gorszą, to dzięki temu bardziej utwierdzam się w przekonaniu, dlaczego te inne są ulubione. Od czasu, gdy Alina Rose polecała na swoim blogu tusze do rzęs marki Eveline, to wypróbowałam jeden z nich. Miał on bardzo długą nazwę, której nie będę tutaj pisać, ale zamieszczę link do jego opisu na blogu. Dziś chciałabym Wam opisać moje wrażenia z używania innego tuszu tej marki. Teraz używam maskarę Big Volume Lash.
Znajduje się ona w bardzo ładnym czarnym opakowaniu ze złotymi napisami. Podoba mi się takie połączenie. Szkoda tylko, że te złote litery szybko się ścierają. Za chwile nie będzie wiadomo z jakim tuszem mamy do czynienia. Dla mnie to nie problem, bo w tym samym czasie używam przeważnie jeden tusz, czasem dwa. Ale jak ktoś ma ich więcej, to mogą się potem mylić. Moją maskarę używam miesiąc, trzymam ją tylko w domu, w kubeczku z kredkami do oczu i zalotką. Niby nie powinno się nic z tym opakowaniem dziać, a jak robiłam wczoraj zdjęcia, to już widać pościerane litery.
No dobrze, ale nie opakowanie jest najważniejsze. Przejdźmy zatem do tego, co mi się w tej maskarze podoba, czyli szczoteczka. Jest taka jakie lubię: mała, wąska, silikonowa. Dobrze maluje się nią rzęsy. Świetnie radzi sobie z ich rozczesaniem i rozprowadzaniem tuszu. Rzęsy są ładnie podkreślone i ułożone. Nie tworzą się pajęcze nóżki na ich końcach, ani grudki. Mi do pomalowania rzęs wystarcza jedna warstwa tej maskary. Dwie warstwy też wyglądają dobrze, ale rzęsy wydają mi się wtedy za grube. Ja poprzestaję na delikatniejszym efekcie, który jest widoczny na zamieszczonych tu zdjęciach.
Jeśli chodzi o to z czym miałam problem w przypadku tej maskary, to będzie jej konsystencja. Na początku była dla mnie znacznie za rzadka. Rzęsy ładnie dało się pomalować, ale tusz strasznie brudził wszystko dookoła. Maluję się już od długiego czasu, ale teraz czułam się tak, jakbym dopiero pierwszy raz miała w rękach maskarę. Misternie nałożone cienie do powiek były upaprane tuszem, zarówno na górnej powiece, jak i na dolnej. Da się to zetrzeć, ale nie lubię, gdy się tak dzieje, bo tracę wtedy czas na poprawki. Na szczęście tą sytuację mam już za sobą. Gdy maskara zaczyna nieco gęstnieć, problem ten znika.
Zapomniałam jeszcze wspomnieć, że nie jest to maskara wodoodporna. Ja w sumie tylko takie używam. Istotną rzeczą jest jeszcze to, że nie osypuje się w ciągu dnia. A jest to ważne, bo zmagałam się wcześniej z tym problemem w przypadku innej maskary. Big Volume Lash ma pojemność 9 ml i kosztuje ok. 19 zł.
Mieliście tą maskarę?
Co o niej sądzicie?