30 stycznia 2017

Kity, hity i inspiracje stycznia



W zeszłym roku drukowałam przykładowe strony z różnych plannerów, aby sprawdzić czy taka organizacja się u mnie sprawdzi. Niestety nie sprawdziła się. Próbowałam też prowadzić Bullet Journal - to również jest nie dla mnie. Co prawda są sprawy, które muszę sobie zanotować, ale nie mam ich aż tyle, żeby był mi potrzebny do tego duży planner.


W przyszłości różnie może jeszcze być, ale na chwilę obecną wystarcza mi taki mały kalendarzyk. Mój jest akurat z Pepco - kosztował ok. 7 zł. Ma ładną okładkę w piórka, jest niewielki i mogę go nosić w torebce. Ma on także miejsce na dodatkowe notatki  na dole strony. Biorąc pod uwagę moje obecne potrzeby taki kalendarz jest dla mnie wystarczający.



Kity, które próbowałam używać, ale nie podoba mi się ich działanie, to dwa produkty od Lirene. Miałam już wiele kosmetyków tej marki, z których jestem bardzo zadowolona. Jednak czasem trafiają się też i takie, z którymi się mniej polubię.


Gdy szukałam opinii o tym perłowym musie do ciała Orientalna Magnolia, to znalazłam wiele pozytywnych. Ja niestety nie należę do osób lubiących balsamy rozświetlające. Denerwują mnie te błyszczące drobinki na skórze. Jedyne co mi się w nim podoba to zapach. Jest taki słodko kwiatowy. I to wszystko.


Niestety nie radzi sobie z nawilżeniem mojej skóry. Nie mam problemów z jej suchością. Zaraz jak tylko ten perłowy mus się wchłonie, to moja skóra w dotyku jest taka sama jak była przed posmarowaniem. Z tą różnicą, że się strasznie błyszczy. Pozostaje na niej wiele malutkich i delikatnych błyszczących drobinek. Mi one przeszkadzają. Dlatego oddałam go mamie. Ja nie mogę się do niego przekonać.


Kolejny produkt to Egzotyczna Orchidea wygładzający balsam pod prysznic. Jest on bardzo kremowy. Używanie go to tak jakby się myć balsamem (w końcu to jest przecież balsam do mycia). Ma oczyszczać skórę, a po kąpieli nie mamy już mieć potrzeby zastosować balsamu nawilżającego. Dla mnie trochę dziwne połączenie. Niestety nierównomiernie się go rozprowadza po skórze. W jednych miejscach jest go za dużo, a w innych za mało. Nie pieni się, ale to nie byłby problem, bo nieraz już miałam różne niepieniące się emulsje do mycia i dobrze się ich używało. Ten niestety nie oczyszcza skóry, ani jej też nie nawilża. Po jego użyciu czuję się dalej brudna, a do tego oblepiona. Niestety, jak to mówią: temu panu już podziękujemy.



Tak jak wspominałam w poście z moimi planami na jesień i zimę - rozpoczęłam depilację laserową pach. Jestem już po kilku zabiegach. Włosów jest mniej, ale to jeszcze nie koniec moich wizyt w salonie kosmetycznym. Po każdym takim zabiegu skóra jest podrażniona działaniem lasera. W łagodzeniu tych podrażnień sprawdza się u mnie Alantan. Drugim produktem, po który często sięgałam i bardzo mi pomógł jest maść ochronna z witaminą A. Myślę, że nie muszę się tu o niej rozpisywać, bo chyba każdy o niej słyszał i ją stosował. Mi też wiele razy pomogła, zwłaszcza z walką z podrażnieniem nosa po długotrwałym katarze.



Chciałabym również wspomnieć o bardzo fajnym tuszu do rzęs, który ostatnio używałam. Jest to Rimmel Extra 3D Lash. Do tuszy tej firmy podchodziłam sceptycznie, bo do tej pory nie trafiłam na żaden, który by sprostał moim oczekiwaniom. Ten kupiłam przypadkiem, bo był na promocji i spodobała mi się jego szczoteczka. Okazał się bardzo dobry, ponieważ ładnie podkreśla i rozczesuje rzęsy. Na początku był nieco za rzadki, ale to dobrze, bo z czasem zgęstniał i stał się w sam raz. Dzięki temu wystarczył mi na parę miesięcy. Daje efekt naturalnych rzęs, lekko je wydłuża i nie skleja. Jedna jego warstwa wystarczyła, aby osiągnąć efekt taki jaki lubię.


W styczniu natrafiłam na kilka ciekawych filmów. Pierwszy z nich to "Iluzjonista" (2006 r.). Jest w tym filmie trochę elementu baśniowego, ponieważ główny bohater to syn biednego rzemieślnika, który zakochuje się w pięknej księżniczce. Ich uczucie nie ma żadnych szans, a dodatkowo rodzina dziewczyny szybko ich rozdziela. Spotykają się dopiero po latach. Ona ma zostać żoną następcy tronu, on jest iluzjonistą znanym jako Einsenheim. Swoimi występami przykuwa uwagę pretendenta do tronu - Księcia Leopolda. Pewien, że iluzjonista jest jedynie oszustem, Książę zjawia się na jednym z przedstawień mężczyzny celem zdemaskowania jego występu. Odtąd rozpoczyna się wielka potyczka pomiędzy iluzją a rzeczywistością.


Jest to bardzo wciągający film, ze znakomitym zakończeniem. W przypadku większości filmów jestem w stanie przewidzieć co się wydarzy na końcu, tutaj jednak nastąpiło całkowite zaskoczenie. W komentarzach pod tym filmem wiele osób polecało obejrzeć również "Prestiż" (też z 2006 r.). Film opowiada o dwóch młodych iluzjonistach, którzy żyją w przyjaznych stosunkach. Gdy ginie żona jednego z nich, mężczyźni stają się śmiertelnymi wrogami. Chociaż między nimi narasta coraz większa wrogość, to łączy ich obsesja na punkcie magicznego rzemiosła. A pragnienie prześcignięcia rywala w sztuce iluzji zaczyna być dla obu coraz bardziej niszczące. Film ten obfituje w wiele zaskakujących zwrotów akcji.


Na koniec jeszcze polecam film "Dzieci z Jedwabnego Szlaku" (2008 r.).  Jego akcja toczy się w latach 30 XX wieku, gdy japońska armia okupowała większość chińskiego terytorium. Centrum Szanghaju pozostawało jednak enklawą europejskiego luksusu i względnej wolności. W grudniu 1937 r. armia japońska rozpoczęła napaść na  Nanjing - miasto leżące kilka godzin drogi od Szanghaju. Pomimo blokady wojenni reporterzy prasowi chcieli dotrzeć do Nanjing. Jednym z nich był młody Anglik George Hogg. Podstępem udało mu się tam dostać. Mężczyzna cudem unika śmierci za sprawą chińskiego partyzanta i amerykańskiej sanitariuszki. Następnie zostaje opiekunem grupy chińskich sierot wojennych. Pamięć o nim pozostała żywa wśród ocalonych. Film ten jest oparty na prawdziwej historii.

Czytaj dalej »

23 stycznia 2017

INITIALE maski kosmetyczne peel-off, czyli sposób na samodzielne wykonanie zabiegów SPA w domu

Tego typu maski kojarzą mi się głównie z wizyt w salonie kosmetycznym. Na koniec zabiegu pielęgnacyjnego najczęściej aplikowało się maskę algową. Jakiś czas temu kupiłam sobie nawet taką maskę, aby stosować ją w domu. Do wyboru były tylko duże opakowania - 250 g lub większe. Nie daje to szans na różnorodność, bo trzeba potem robić takie same maski przez długi czas. A nieraz potrzeba trochę urozmaicenia. Dlatego, gdy nadarzyła się okazja wypróbować maski Initiale, to chętnie z niej skorzystałam.




Maski te powstały w wyniku adaptacji receptur przygotowanych do profesjonalnego użytku w taki sposób, aby każdy mógł używać je samodzielnie w domu. Jest to bardzo proste, a cała procedura przygotowania i aplikacji rozpisana jest na odwrocie opakowania.




W każdym opakowaniu znajduje się saszetka z odmierzoną odpowiednią ilością proszku. Wystarczy tylko wsypać jej zawartość do pojemnika i dodać 50 ml wody. Następnie około minuty mieszać do uzyskania jednolitej konsystencji. Potem natychmiast równomiernie rozprowadzić powstałą mieszaninę, ponieważ zaczyna ona szybko zastygać. Maskę trzymamy na skórze ok. 15-20 minut. Potem delikatnie ściągamy zaczynając od zewnętrznych stron twarzy.



Saszetka zawiera 15 g produktu, a jej cena to 8,50 zł. Wystarcza to na jedną aplikację na twarz i szyję. Gdy chcemy użyć jej tylko na twarz, to można spokojnie podzielić na dwa razy. Maski mają tak dobrane składniki, aby były dostosowane do różnych potrzeb cery. Dostępnych jest 8 wariantów. Ja miałam 3 z nich:

  • ŹRÓDŁO MŁODOŚCI - maska ta ma za zadanie nawilżać skórę, nadać jej elastyczność i redukować zmarszczki. A to wszystko dzięki użyciu w niej składników takich jak: kolagen morski, peptydy, enzymy i aminokwasy. 
SKŁAD: sodium diatomeae, calcium sulfate hydrate, algin, tetrasodium pyrophosphate, xanthan gum, hydrolyzed collagen, rosa canina fruitextract, yellow 5 lake, magnesium oxide, cichorium intybus rootextract, aqua, glycerin, cymbopogon martini oil, copaifera officinalis resin, casalpinia spinosa gum, gluconolactone, sodium benzoate, rosa amascena floweroil, geraniol, linalool, citral, farnesol, citronellol.


  • MINERALNE WZMOCNIENIE - jej zadaniem jest odświeżyć, wzmocnić i silnie tonizować skórę. Główne składniki w niej użyte to: chlorophyll, spirulina, witaminy A, C, E. Zawiera też mentol, który daje bardzo przyjemne uczucie chłodu na skórze. Dlatego fajnie będzie się ją używało latem.
SKŁAD: sodium diatomeae, calcium sulfate, algin, tetrasodium pyrophosphate, xanthan gum, spirulina maxima power, magnesium oxide, mentha piperita oil, menthol.


  • ODŻYWCZA PIELĘGNACJA - maska ta ma za zadanie tonizować, uelastyczniać i wzmacniać skórę. Jej  główny składnik to acerola, która jest jednym z najbogatszych w witaminę C owoców.
SKŁAD: sodium diatomeae, calcium sulfate hydrate, algin, tetrasodium pyrophosphate, xanthan gum, oryza sativa powder, sodium ascorbate, maltodextrin, parfum, malpighia punicifolia fruit extract, magnesium oxide, CI 12085 yellow 6 lake, hexyl cinnamal, hydroxyisohexyl 3-cyclohexene carboxaldehyde, linalool, limonene, coumarin, geraniol, amyl cinnamal, citronellol, citral, cinnamal, cinnamyl alcohol, eugenol.


Maski te bardzo fajnie sprawdziły się. Po ich ściągnięciu skóra była niesamowicie nawilżona, elastyczna i gładka. Stanowią świetne uzupełnienie mojej zimowej pielęgnacji. Stosuję je na zakończenie zabiegu z zastosowaniem ultradźwięków lub kwasu migdałowego, aby uspokoić skórę. Bardzo prosto  ściąga się te maski peel-off. Schodzą w postaci dużego płatu. A jak zostaną jakieś resztki, to łatwo zmyć je namoczonym wacikiem.


Minusem tego typu masek jest to, że trzeba uważać przy ich aplikacji, aby nie dostały się na włosy. Potem trudno je z nich zmyć jak już zaschnął. A także to, że trzeba je szybko nakładać na twarz, bo jak maska zastygnie w pojemniku, w którym była rozrobiona, to już jej nie nałożymy. Nie pomoże tu dolanie wody i próba ponownego jej zmieszania. Dlatego maski te przygotowujemy tuż przed aplikacją.

Maski Initiale dostępne są w wielu sieciach handlowych jak na przykład: Lidl, Rossmann czy Hebe. Można je też kupić za pośrednictwem sklepu internetowego: www.sklepprobio.pl oraz initiale.magpolska.pl. Marka Initiale została uhonorowana tytułem "Dobra Marka 2016" w kategorii odkrycie roku.

Używacie tego typu maski ??
Co o nich sądzicie ??
Czytaj dalej »

17 stycznia 2017

Moja poranna pielęgnacja twarzy

Moja obecna pielęgnacja jest bardzo minimalistyczna. Stosuję niewiele kosmetyków, ale staram się je tak dobierać, aby zapewnić mojej skórze nawilżenie, by się uspokoiła i mniej przetłuszczała. Dziś opowiem Wam o mojej porannej pielęgnacji twarzy. Zaprezentuję kosmetyki, ale też troszkę opowiem jak się u mnie sprawdzają. Nie ma ich wiele, ponieważ u mnie rano wszystko musi odbywać się szybko. Dopiero wieczorem skupiam się na bardziej skomplikowanych rytuałach. Ale o tym będzie w innym poście.




KROK 1: Mycie/oczyszczanie

Rano oczyszczam skórę delikatnym preparatem myjącym. Przeważnie jest to kosmetyk w formie pianki, bo takie lubię najbardziej. Obecnie jednak nie mam żadnej, ponieważ skończyły mi się. Za to w moich zapasach kosmetycznych znalazłam żel micelarny redukujący zmiany trądzikowe o działaniu antybakteryjnym z Under Twenty


Można go stosować na 2 sposoby: z wodą lub bez. Ja preferuję pierwszą opcję, czyli aplikuję go na wilgotną skórę, dokładnie myję nim twarz, a potem spłukuję wodą. Żel ten jest bardzo delikatny, a zarazem dobrze czyści skórę. Czyli spełnia swoje zadanie. Jednak wiadomo, że ma on krótki kontakt ze skórą, dlatego nie zaobserwowałam u mnie wszystkich wymienionych przez producenta jego działań. To znaczy nie redukuje liczby rozszerzonych porów oraz przebarwień trądzikowych.


KROK 2: tonik

Tonizowanie skóry to ważny krok, którego nie powinno się pomijać. Wiem, że wiele osób zastanawia się: do czego w ogóle tonik jest potrzebny?, a także: w którym momencie demakijażu powinno się go użyć? Zasada jest prosta: tonik powinno się stosować po każdym użyciu wody na twarz, aby przywrócić naturalne pH skórze. Gdy nie mamy toniku, to można posłużyć się płynem micelarnym lub hydrolatem. 


Gdy sięgam po tonik, to najczęściej wybieram nawilżający lub przeznaczony do cery wrażliwej. Nie używam tych typowych do skóry mieszanej. Toniki matujące i te na bazie alkoholu tylko przynosiły mi więcej szkody niż pożytku. Obecnie używam Pink Energy Moist Toner marki Skin79. Nie jest to taki typowy wodnisty tonik. Ma on lekko żelową formułę. Najważniejsze jest to, że spełnia swoje zadanie, a przy tym koi skórę i ją nawilża.


KROK 3: serum

Rano jest to u mnie krok opcjonalny. Serum najczęściej używam wieczorem. Obecnie jednak mam serum, które posiada 4 miesiące przydatności do zużycia od momentu otwarcia. Używam je już dwa miesiące, a jeszcze połowa mi została. Do końca lutego należało by je zużyć, dlatego stosuję je rano i wieczorem. 


Produkt o którym mowa to Capillary Repair Serum z Bielendy. Jest to serum przeznaczone typowo dla skóry naczynkowej. Ma za zadanie wzmacniać i uszczelniać naczynia krwionośne. Dlatego zawiera odpowiednie składniki takie jak: rutyna, kasztan, arnika, witamina C. Ma 30 ml pojemności i jest bardzo wydajne. Używam na raz tylko kilka kropelek, a wystarcza to na posmarowanie twarzy, szyi i trochę dekoltu. Już po miesiącu stosowania zauważyłam jego dobry wpływ na moją skórę. Zimą zawsze miałam problem z czerwienieniem się skóry, wystarczyło tylko zawinąć się szalikiem, a po jego zdjęciu miałam czerwone plamy ma szyi. Teraz już mi się tak nie robi. Skóra znacznie się uspokoiła. Serum to bardzo szybko się wchłania, dlatego dobrze aplikuje się na nie potem krem.


KROK 4: Nawilżane

Dobrze nawilżający krem jest dla mnie ważny w codziennej pielęgnacji skóry. Latem stosuję kremy o lżejszej formule, zimą natomiast - te bardziej gęste i treściwe.


Obecnie używam AntiPolution krem aktywnie dotleniający z SPF15 marki Farmona Professional. Jest on przeznaczony do każdego typu cery, ze wskazaniem na cerę zmęczoną i pozbawioną blasku. Jest on ze mną już przez większość zimy i dobrze się spisuje. Nie jest to taki typowy tłusty i treściwy krem. Ma on lżejszą konsystencję, ale daje radę z nawilżaniem. Zimą zabezpiecza skórę przed wpływem niekorzystnych czynników zewnętrznych takich jak na przykład mróz. Przez czas jego stosowania nie miałam problemu z suchymi skórkami, ani przesuszoną skórą.

Zaraz po użyciu kremu na twarz, aplikuję jeszcze odrobinę bezbarwnej pomadki lub wazeliny na usta, aby powoli zaczęła się już wchłaniać w skórę. W międzyczasie przystępuję do zrobienia makijażu. A dzięki temu, że usta są nawilżone pomadki potem ładnie na nich wyglądają.


Tak wygląda moja poranna pielęgnacja twarzy. Jest prosto, szybko, ale skutecznie.

A Wy jakie kosmetyki stosujecie w porannej pielęgnacji skóry twarzy?
Czytaj dalej »

9 stycznia 2017

Jak się sprawdziły nowości Lirene, czyli baza, podkład i korektor

Witajcie w Nowym Roku!!!
W końcu udało mi się zabrać za napisanie postu. Zaraz po świętach dopadło mnie paskudne choróbsko i długo nie mogłam tego wyleczyć. Panuje u nas jakiś taki wirus, który jak kogoś dopadnie, to nie odpuszcza zbyt szybko. Do tego jest bardzo zaraźliwy. Mam nadzieję, że najgorsze już za mną. A teraz chciałabym skupić się na nowościach w ofercie marki Lirene.



Lirene, Be Glam, baza rozświetlająca

Baza pod podkład jest to ten etap w makijażu, którego od dawna nie używałam. Zraziłam się do baz po tym jak mnie pozapychały, a moja skóra źle reagowała na te wszystkie silikonowe cuda. Dla mnie bazę stanowiła zadbana i dobrze nawilżona skóra. Dlatego, gdy w paczce z nowościami od Lirene znalazłam bazę, to na początku bałam się jej użyć. Nie chciałam zaszkodzić swojej skórze. Jednak moje obawy okazały się bezpodstawne. Baza ta dobrze się sprawdziła, a nawet spowodowała, że bardziej otworzyłam się na wypróbowanie też i innych.


Trochę na początku nie byłam zadowolona z faktu, że trafiła mi się baza rozświetlająca, ponieważ mam cerę mieszaną, która i tak sama z siebie się świeci w strefie T. A przecież dostępna jest też baza na zaczerwienienia i matująca. Jednak, gdy pierwszy raz ją wypróbowałam okazało się, że nie jest źle. Baza posiada kremowo-żelową konsystencje. Nie jest taka typowo silikonowa - owszem pozostawia skórę gładką, ale nie jest ona śliska, ani tłusta. Be Glam ma biały kolor, ale po roztarciu na skórze jest bezbarwna. Efekt rozświetlenia, który daje jest bardzo subtelny i co najważniejsze - nie przeszkadza mi on. Dlatego chętnie po nią sięgam przy codziennym makijażu. Dodatkowo bardzo fajnie aplikuje się na nią podkład, a baza przedłuża jego trwałość.


Lirene, Perfect Tone, fluid dopasowujący się do koloru cery

Niestety moja skóra coś ostatnio nie lubi się z podkładami tej marki. A szkoda, bo ten fluid zapowiadał się bardzo ciekawie. Kilka moich podejść do niego było bardzo obiecujących, jednak pewien drobny szczegół nie pozwala mi go używać.


Zacznę może od tego, co mi się w nim spodobało. Perfect Tone daje fajne uczucie na skórze. Jest lekki, ale dość dobrze kryjący. Zakryje mniejsze zaczerwienienia i przebarwienia na skórze. Ładnie wyrówna koloryt, ale wiadomo, że z większymi problemami nie obejdzie się bez korektora. Ładne ma też wykończenie - nie jest to mat, ani tym bardziej błysk. To coś pomiędzy tymi dwoma odpowiednio wyważone. Dlatego nie dziwię się, że zbiera tak dużo dobrych opinii.


Niestety częściowym problemem jest u mnie to, że dostałam za ciemny dla mnie ocień o numerze 120. Niby jest to produkt dopasowujący się do koloru cery. Znalazłam nawet opinie osób, dla których odcień ten był za ciemny i się ładnie wtopił po aplikacji. Niestety u mnie się to nie dzieje. Nie stanowiłoby to żadnego problemu, bo nie jest to najjaśniejszy odcień w jakim Perfect Tone jest dostępny. Dlatego wybrałam się do drogerii, aby sprawdzić te jaśniejsze odcienie. Jest ich aż dwa: 110 oraz 100. Ivory, czyli 100, byłby idealny, gdyby nie to, że z czasem ciemnieje na mojej skórze. Jego trwałość mogłaby być też lepsza. Dlatego na chwilę obecną nie używam tego podkładu i zastanawiam się co z nim zrobić. Czy poczekać do lata jak się nieco opalę i wtedy może będzie bardziej pasował, czy go po prostu "puścić dalej w świat"?


Lirene, No Dark Circles, korektor rozświetlający

Abym polubiła No Dark Circles musiałam najpierw nauczyć się go używać. Nie jest to pierwszy korektor, z którym mam do czynienia. Jednak dziwiło mnie, że tak wiele osób go chwali, a u mnie daje beznadziejne efekty. Nie rozumiałam co w nim te osoby takiego widzą. Okazało się, że problem tkwił w sposobie jego aplikacji. 


Na początku aplikowałam go pędzlem - ale jego lekka formula robiła straszne smugi. Dlatego próbowałam też wklepać palcem. Jednak dalej to, nie było to. Już myślałam, że nic z tego nie będzie, aż z pomocą przyszedł mi jeden z filmików Katosu, gdzie pokazywała, że dobrze aplikuje jej się korektor suchą gąbeczką. I to było to - wypróbowałam i od tej pory bardzo polubiłam się z No Dark Circles. Co prawda korektor jest zaopatrzony w swoją gąbeczkę. Jednak jest ona dla mnie za twarda i ma trudny do obsługi kształt. Do tego jest mało higieniczna, bo nie da się jej umyć. Mi do aplikacji tego korektora najlepiej używa się gąbeczki w formie malutkiego jajka. 


Jest to bardzo lekki korektor. Przeznaczony typowo pod okolice oczu. Ma nie obciążać skóry i ładnie odbijać światło, czyli dawać zarazem efekt rozświetlenia. Jego krycie jest małe, ale nie takie jest jego zadanie. Stosuję go na kryjący korektor z Catrice. Razem tworzą fajny duet.

Jeśli chodzi o sprawy, które mi się w tym produkcie nie podobają - będzie to opakowanie. A konkretnie chodzi mi o to, że wydobywa się z niego za dużo zawartości. Tubka jest bardzo miękka przez co, gdy otwieram korektor czasem zdarza mi się ją za mocno ścisnąć, a wtedy wydostaje się go więcej niż zużyję podczas makijażu. 

 Tak prezentują się te wszystkie kosmetyki razem. Jak widzicie podkład jest dość ciemny.

 
Mieliście którychś z tych kosmetyków?
Co o nich sądzicie?
Czytaj dalej »