31 grudnia 2014

Co kosmetycznego przybyło mi w grudniu

Zakupy niewielkie, ale za to jakie. Na początek coś małego i niepozornego, czyli peeling enzymatyczny marki Ziaja z serii Ulga. Kosztował ok. 9 zł. Kupiłam go, ponieważ potrzebowałam nowego peelingu. Ten z Dermiki już zużyłam, postanowiłam wypróbować jak sprawdzi się Ziaja.


Kupiłam też trzy kosmetyki z serii Hyaluron 3D Clareny, czyli krem, eliksir i mleczko do twarzy. Miałam jakiś czas temu ten eliksir. Sprawdził się dobrze, dlatego zaopatrzyłam się w tą serię.


A na koniec główna gwiazda moich zakupów. W końcu kupiłam paletkę Naked 3. Marzyłam o niej już od dawna. Skorzystałam z promocji -20% w Sephorze.


A Wy co kupiłyście w tym miesiącu ???
Czytaj dalej »

29 grudnia 2014

Zużycia grudniowe

W tym miesiącu zużycia poszły mi lepiej niż w poprzednim. Na zdjęciach mam tylko to, co udało mi się zgromadzić. W świątecznym zamieszaniu kilka opakowań mi umknęło. Po prostu ktoś je wyrzucił zanim je dorwałam. Ale pamiętam jakie to kosmetyki były.


PHARMACERIS łagodząca pianka myjąca do twarzy i oczu - jest bardzo delikatna i łagodna. Nie używam jej do zmywania makijażu, ponieważ jest do tego zbyt słaba. Trzeba by ją używać po jakimś żelu. Jednak mimo to trafiła do moich ulubieńców. Głównie dlatego, że bardzo przyjemnie mi się jej używa. Lubię ją stosować do oczyszczania twarzy rano, aby zmyć sebum, które nagromadziło się przez noc. Nie mam po jej użyciu uczucia ściągnięcia skóry. Ma bardzo fajną formę pianki - jest ona puszysta i leciutka. Do umycia buzi wystarczy jedna jej pompka.

BIAŁY JELEŃ hipoalergiczny płyn micelarny - ten płyn niestety nie nadaje się do zmywania makijażu. Co prawda rozpuszcza go, ale nie zmywa. Resztki makijażu z oczu tworzą ze mnie pandę, bo tylko rozcierają się na skórze. Ostatecznie i tak muszę je domywać czymś innym. Dlatego używałam go jako tonik na już oczyszczoną wcześniej skórę. Mam go z listopadowego ShinyBoxa.

DERMIKA aktywny peeling enzymatyczny z papainą i żółtą glinką do cery tłustej i mieszanej - jakiś czas temu kupiłam go przypadkiem, bo akurat był na promocji (ok. 17 zł), a ja miałam zły dzień i musiałam sobie kupić coś na poprawę humoru. Okazał się być świetnym produktem, który chętnie używam. Nie podrażnia, ani nie uczula. Jest delikatny. Dobrze rozpuszcza wszystkie małe, suche skórki. Pozostawia skórę wygładzoną. Wygodnie się go nakłada i zmywa. Ma bardzo delikatny, niedrażniący zapach. Byłam z niego zadowolona.

CLARENA maska algowa z Czarnym Kawiorem - maskę tą miesza się z napinającym aktywatorem do alg. Była to mała saszetka, która wystarczyła tylko na raz. Po jej użyciu z wyglądu skóra wyglądała tak jak zazwyczaj. Dlatego na początku myślałam, że ta maska nic nie robi. Jednak gdy potem smarowałam twarz kremem, to pod palcami wyczułam, że skóra zrobiła się bardziej napięta i nawilżona. W sumie to jestem z niej zadowolona. 

LIRENE tonik oraz żel+peeling+maska - był to ciekawy duet przeznaczony do wybielania skóry twarzy. Kosmetyki te nie wpłynęły na wybielenie piegów (które i tak same mi zniknęły, gdy zrobiło się mniej słonecznie), ale mimo wszystko skóra po ich użyciu ma nieco ładniejszy koloryt. Opakowań po tych kosmetykach nie ma na zdjęciach, bo mi się gdzieś zapodziały. Jest za to ich recenzja na blogu - TUTAJ.


FARMONA balsam do ciała nawilżająco-wygładzający - miałam dwa balsamy z linii Sensitive Eco Style. Jeden zużyłam już chwilę temu, a drugi dokończyłam w tym miesiącu. Nie będę się tu o nim rozpisywać, ponieważ ich recenzja znajduje się TUTAJ

REXONA Maximum Protection - ten antyperspirant mam z majowego ShinyBoxa. Dobrze odświeżał i radził sobie z potem. Jestem z niego usatysfakcjonowana. Należało go używać wieczorem przed snem i to właśnie sprawiło, że postanowiłam go wypróbować.

BINGOSPA mydełko borowinowe -  jest to mydło w płynie, które znajduje się w dość dużym, bo 500 ml opakowaniu. Denerwowała mnie pompka, bo cały czas się zacinała i trudno było produkt wydobyć. Dlatego przelewałam je do innego opakowania. Zapach ma taki charakterystyczny dla kosmetyków tej marki. Mocno się pieni. Dobrze oczyszcza skórę. Niby zawiera ekstrakt borowinowy, ale nie odczułam jego działania. Spisywało się tak, jak przeciętne mydła w płynie. Było też niedrogie. Kosztowało coś koło 6 zł.

PHENOME krem do rąk z formułą Anti-aging oraz rozgrzewające masło do ciała Warming - niestety oba te produkty stanowią dla mnie wielkie rozczarowanie tego roku. Marka ta zbiera wiele pozytywnych opinii, ale ja nie zauważyłam w nich nic co by mi się spodobało. Więcej pisałam o nich TUTAJ i TUTAJ.

BARWA szampon tatarako-chmielowy - wystarczył mi na bardzo długo. Głównie dlatego, że stosowałam go jako mocno oczyszczający szampon, czyli nie używałam go często. Jego bardziej szczegółowa recenzja pojawiła się TUTAJ. Jest to kolejny produkt, który umknął mi przed zdjęciami.


A na koniec jeszcze próbki. W tym miesiącu mam ich zaledwie kilka:
- Marc Jacobs Oh, Lola!
- DKNY BeDelicious
- L'Occitane woda toaletowa Wanilia i Narcyz
- Lancome serum Visionnaire

A jak tam Wasze zużycia w tym miesiącu ???
Czytaj dalej »

23 grudnia 2014

Wesołych Świąt !!!

 
Wesołych świąt!!!
Bez zmartwień, 
Z barszczem, z grzybami, z karpiem.
Z gościem, co niesie szczęście! 
Czeka nań przecież miejsce. 
Wesołych świąt!!!!
A w święta, 
Niech się snuje kolęda. 
I gałązki świerkowe Niech Wam pachną na zdrowie. 
Wesołych świąt! 
A z Gwiazdką!!!! -
Pod świeczek łuną jasną, 
Życzcie sobie jak najwięcej - 
Zwykłego, ludzkiego szczęścia!!!
 

Chciałabym Wam jeszcze pokazać jaką miłą niespodziankę otrzymałam od Pań Erisek. Ciasteczka wiszą już na choince. Pozostanie mi po nich fajne srebrne pudełko, w którym będę przechowywać różne drobiazgi. W paczce był jeszcze taki różowy stwór (w formie maskotki i ciasteczka). Czyżby to maskotka marki Under Twenty, bo widziałam tego stwora na ich stronie internetowej.

Czytaj dalej »

18 grudnia 2014

PIERRE RENE - podkład kryjący Skin Balance

Zwróciłam uwagę na ten podkład, ponieważ przewinął się w kilku recenzjach, które czytałam na blogach. Tak się złożyło, że potrzebowałam nowego podkładu, to postanowiłam go wypróbować. Chciałabym przedstawić Wam dziś wrażenia z jego używania.


Podkład znajduje się w szklanej buteleczce o standardowej jak na podkłady pojemności, bo 30 ml. Ma on czarną szatę graficzną, która sprawia, że wygląda bardzo elegancko. Zaopatrzony jest w wygodną w użyciu pompkę. Konsystencja podkładu jest dość rzadka. Ja aplikuję go w ten sposób, że wydobywam go na dłoń, a potem z dłoni pędzlem lub gąbeczką na skórę. Musze przy tym uważać, aby mi z dłoni nie spłyną. Jest to podkład bardzo wydajny. Jedna pompka spokojnie wystarcza mi do aplikacji na twarz i nieco na szyję.


Nie wiedziałam, który odcień wybrać: numer 21 (porcelain) czy 20 (champagne). Zdecydowałam się jednak na najjaśniejszy czyli 20. Jest on wprost stworzony dla osób bladolicych. Ja właśnie mam z podkładami przeważnie taki problem, że najjaśniejszy z dostępnej gamy kolorystycznej jest dla mnie za ciemny. W przypadku podkładu Pierre Rene było zupełnie inaczej. Na początku był dla mnie nawet zbyt jasny. Powoli schodziła mi letnia opalenizna i aby dopasować jego kolor mieszałam go z ciemniejszym podkładem. Aktualnie już jest dla mnie odpowiedni ten odcień.


Jest to podkład dobrze kryjący, bez efektu maski. Co prawda nie mam dużo niedoskonałości do zakrycia, ale jak coś takiego się pojawia, to daje radę. Nie używam przy nim dużo korektora. Tylko trochę pod oczy. Ładnie ujednolica koloryt skóry. Jest bardzo lekki. Daje nieco suche, ale ładnie wyglądające na twarzy wykończenie. W zależności od tego czym go aplikujemy, to uzyskamy nieco inny stopień krycia. Znacznie większe krycie uzyskuję przy użyciu pędzla, nieco mniejsze, gdy w ruch idzie gąbeczka. Podkład ten ma tendencję do zbierania się w załamaniach skóry, czyli np. tych w okolicy nosa, czy na brodzie. Ale mocno kryjące podkłady już tak mają. Jest to podkład trwały. Wytrzymuje moje podpieranie twarzy na rękach. Dobrze się też sprawdził na zabawie andrzejkowej. Wytrzymał to, że się nieraz trochę przypociłam po tańcach i liczne poprawki bibułkami matującymi. Na dole możecie zobaczyć przykładowe zdjęcie jak on wygląda po całym dniu na twarzy, tuż przed wieczornym demakijażem:


Jest to dobry podkład za nieduże pieniądze. Kosztuje ok. 23 zł. Dodatkowo ma  fajną gamę kolorystyczną. Nie polecałabym go jednak osobom dopiero rozpoczynającym swoją przygodę z makijażem i takim, które malują się tylko od czasu do czasu, ponieważ można sobie tym podkładem zrobić krzywdę w postaci nieładnie wykonanego makijażu. Potrzebowałam trochę czasu, aby nauczyć się go dobrze i ładnie rozprowadzać na skórze. Najlepiej nakładać go cienką warstwą. Mimo tej jednej warstwy daje dobre krycie, które wygląda naturalnie na skórze. Nie nadaje się on do nakładania kilku warstw, aby powiększyć jego krycie. Tworzą się wtedy smugi i plamy. Kolejną ważną sprawą jest to, że trzeba pamiętać, aby wstrząsnąć go przed użyciem. Mi się często zdarza o tym zapomnieć, a potem dziwię się, czemu ten podkład nagle robi się taki dziwnie wodnisty i źle rozprowadza się na skórze.

Używałyście ten podkład ???
Co o nim sądzicie ???
Czytaj dalej »

11 grudnia 2014

TAG: ile warta jest Twoja twarz

TAG ten od pewnego czasu krąży już po blogosferze. Ja zostałam do niego nominowana ostatnio przez Anię z bloga: http://spinkiiszpilki.blogspot.com/. Zabawa polega na pokazaniu jakich kosmetyków do makijażu aktualnie używamy, a także jaka jest ich cena. Od pewnego czasu nie kupuję dużej ilości kosmetyków kolorowych. Staram się zużyć to, co mam. Jedynie co jakiś czas lubię wypróbować jakieś nowości.


Zacznę może od podkładów. Lubię podkłady mineralne, ponieważ są lekkie i dobrze wpływają na moją skórę. Mam jeden z LilyLolo w odcieniu Warm Peach. Oprócz tego preferuję też podkłady dobrze kryjące. Aktualnie mam dwa, które mieszam za sobą. Jeden to Dermacol Caviar Long Stay odcień numer 2, a drugi - Pierre Rene Skin Balance odcień numer 20 Champagne. Puder mam tylko jeden i jest to puder bambusowy z jedwabiem z Paese. Ale za to korektorów to już mi się trochę nazbierało:
- Eveline Art Scenic odcień numer 04 light
- L'Orael Perfect Match odcień numer 2 Vanilla
- Sephora Smoothing and Brightening Concealer odcień numer 02 clair light
- LilyLolo korektor mineralny w odcieniu Blondie
- LilyLolo baza pod cienie, która może być też używana jako korektor i w tej roli lepiej się u mnie sprawdza
- Grashka korektor ze ShinyBoxa


Wśród tuszy do rzęs króluje L'Oreal i różne warianty maskary Volume Million Lashes, czyli: So Couture, Noir Excess, Extra-Black. Mam też maskarę The One 5-in-1 Wonder Lash z Oriflame, a także Mega Plush Volum Express z Maybelline. W paletce magnetycznej mam depotowane cienie do powiek, po które sięgam najczęściej. Są one różnych marek, m. in.: Inglot, Catrice, MIYO, KOBO, Essence. Dokładnie opisywałam je wszystkie TUTAJ. A jeśli chodzi o bazy pod cienie to mam trzy: Artdeco, Lumene i Joko.


Do konturowania twarzy używam Ziemi Egipskiej IKOS, a także rozświetlacz - Essence z limitowanej kolekcji The Twilight Saga. Mam też trzy róże do policzków:
- Sephora odcień numer 8 Rose Petal
- FreshMinerals odcień Hong Kong
- Catrice z limitowanej kolekcji Nymphelia Unbeleaf'able.

Mazidła do ust mam poukładane w organizerze, który jakiś czas temu kupiłam w Biedronce. A są to:
- Rimmel Lasting finish by Kate odcień 16
- Rimmel Lasting finish by Kate odcień 101
- Revlon maselko do ust Colorbust odcień 015
- Revlon masełko do ust Colorbust odcień 045
- Avon Extra Lasting odcień Sunkissed Ginger
- Avon limitowana edycja w czarnych opakowaniach z ozdobnymi kwiatkami odcień Frozen Rose
- Marks and Spencer Moisture Rich Lipstick odcień Dusty Pink
- My Secret DressUp Your Lips odcień numer 2
- My Secret DressUp Your Lips odcień numer 3
- Catrice błyszczyk do ust z limitowanej kolekcji Nymphelia Unbelef'able

Do podkreślania brwi używam:
- Maybelline Color Tattoo 24hr odcień numer 40 Permanent Taupe
- Make up For Ever Aqua Brow odcień numer 15.


Nie chce mi się oszacowywać ile te wszystkie produkty kosztują. Trochę się ich nazbierało. Pewnie wyszłaby to spora suma. Jednak używam je już od dłuższego czasu. Rzadko dokupując kolejne. Dodatkowo sporo z nich się już kończy i stopniowo będą pojawiać się w zużyciowych postach.
Czytaj dalej »

3 grudnia 2014

Czy osiągnęłam efekt skóry otulonej ciepłem ???

W październiku kupiłam trzy kosmetyki marki Phenome, aby wypróbować jak się u mnie sprawdzą. Do tej pory tylko o nich dużo czytałam. A teraz przekonałam się jak się one spisują. Nie tak dawno pojawiła się na blogu recenzja cukrowego kremu do rąk z formułą anti-aging. Produkt ten rozczarował mnie dość mocno swoim działaniem (a właściwie brakiem działania). Dwa pozostałe kosmetyki, które zamierzam dziś opisać, nie są od niego o wiele lepsze. A będzie dziś mowa o: 
- rozgrzewającym maśle do ciała z imbirem i olejkiem z mandarynki 
- oraz rozgrzewającym kremie do stóp z olejkiem z imbiru i mandarynki.


Oba te kosmetyki mają wiele cech wspólnych. Oba znajdują się w aluminiowych tubkach. Utrzymane są w charakterystycznych dla tej marki kolorach i designie. Prezentują się ładnie i estetycznie. Przeszkadza mi w nich zamykanie na zakręcany korek. Jest to rozwiązanie mało praktyczne i niewygodne w codziennym użytkowaniu. Nakrętki te często wypadają mi z rąk i muszę ich potem szukać. Skupmy się może jednak nad czymś co mi się w tych kremach podoba. A jest to ich konsystencja. Pod tym względem są fajniejsze niż opisywany przeze mnie ostatnio krem do rąk. Te mają konsystencje kremową i lekką, ale jednocześnie są też bardziej treściwe. Określiłabym je jako takie średnio-gęste. W związku z tym lepiej nawilżają i odżywiają skórę. Jednocześnie dobrze się je rozsmarowuje i szybko się wchłaniają.



Rozgrzewające masło do ciała 
z imbirem i olejkiem z mandarynki

Efekty, które ma zapewnić: rozgrzana i delikatnie pobudzona skóra, optymalnie nawilżona i odżywiona, elastyczna i miękka w dotyku.

Składniki aktywne w nim zawarte to: wody roślinne (z zielonej herbaty, migdałowa), masło shorea z pestek owoców indyjskiego drzewka, masło shea, oleje makadamia, arganowy, ze słodkich migdałów, wyciąg z kłączy imbiru, olejek z mandarynki, ekstrakty (ze skórki cytryny i skórki pomarańczy), oleje buriti i jojoba, naturalna kompozycja zapachowa.


Niestety masło to uważam za wielki niewypał. Właściwie to nie ma w nim nic, co by mi się podobało. Począwszy od zapachu, który ciężko jednoznacznie określić. Jest jakby nieco mandarynkowy, ale ja bym go raczej zaklasyfikowała jako korzenny. Nie podoba mi się ten zapach, ponieważ jest dziwny. Nie jest on przyjemny dla mojego nosa. Dodatkowo, jak na złość, po posmarowaniu utrzymuje się długo na skórze. Dlatego używam go do smarowania nóg. Jego wydajność jest też słaba. Używam go półtora miesiąca, a już mi go niewiele pozostało. Jego szybkie znikanie z tubki nie wynika wcale z tego, że go stosuję w dużych ilościach czy też często. Przeznaczone jest do każdego rodzaju skóry. Aktualnie dla mnie zbyt słabo nawilżające. Lepiej sprawdziło by się to masło latem.

Występuje w dwóch pojemnościach:
- 200 ml za 155 zł (jest to butelka z pompką - co uważam za dobre rozwiązanie)
- 50 ml za 52 zł (ja mam tą pojemność kupioną na promocji -30%, czyli za 36 zł)

Skład: Camellia Sinensis Leaf Water**, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Fruit Water**, Dicaprylyl Carbonate**, Glycerin**, Caprylic/Capric Triglyceride**, Isopropyl Palmitate**, Cetearyl Alcohol**, Butyrospermum Parkii (Shea Butter)*, Shorea Stenoptera Seed Butter*, Glyceryl Stearate**, Glyceryl Stearate Citrate**, Argania Spinosa Kernel Oil*, Macadamia Ternifolia Seed Oil / Macadamia Integrifolia Seed Oil*, Trihydroxystearin**, Parfum*, Aqua**, Steralkonium Hectorite**, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Sodium Stearoyl Glutamate**, Dehydroacetic Acid, Mauritia Flexuosa (Buriti) Fruit Oil**, Tocopherols**, Xanthan Gum**, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract*, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Extract*, Titanium Dioxide*, Zingiber Officinale (Ginger) Root Extract*, Litchi Chinensis Fruit Extract**, Mica*, Citrus Dulcis***, Propylene Carbonate, Vanillyl Butyl Ether**, Sodium Phytate**, Citrus Reticulata (Tangerine) Leaf Oil***, Castanea Sativa (Chestnut Tree) Seed Extract**, Avena Sativa (Oats) Kernel Extract**, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Extract**, Iron Oxide*, Benzyl Alcohol, Citral***, Limonene***, Linalool***


Rozgrzewający krem do stóp 
z olejkiem z imbiru i mandarynki

Efekty, które ma zapewnić: rozgrzane i odprężone stopy, optymalnie nawilżone i zregenerowane, zabezpieczone przed stanami zapalnymi oraz negatywnym wpływem czynników zewnętrznych na skórę.

Składniki aktywne w nim zawarte to: wody roślinne (migdałowa, cytrynowa), olej z imbiru, olejek z mandarynki, ekstrakty (ze skórki cytryny i skórki pomarańczy), masło shea, oleje migdałowy i makadamia,  wyciąg z liści tymianku, olej buriti naturalna kompozycja zapachowa.


Jest to jedyny z tych trzech kosmetyków, który wywarł na mnie w miarę dobre wrażenie. Co mnie w nim urzekło to jego zapach. Niby pochodzi z tej samej serii co wyżej opisywany przeze mnie krem, ale ich zapachy diametralnie różnią się od siebie. Zapach tego kremu jest cudowny. Jest on cytrusowy, ale zarazem jakby nieco słodki. Wyczuwalny jest też delikatny akcent ziołowy. Szkoda mi go zużywać na stopy. Stosuje go jako krem do rąk, bo uwielbiam czuć jego zapach. Mógłby lepiej nawilżać i odżywiać skórę, zwłaszcza, że jest to krem dość drogi. Dostępny jest on tylko w jednej pojemności: 100 ml, która kosztuje 79 zł. Ja kupiłam go z 30% zniżką za 55 zł.

Skład: Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Fruit Water**, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Water**, Dicaprylyl Carbonate**, Glycerin**, Caprylic/Capric Triglyceride**, Isopropyl Palmitate**, Cetearyl Alcohol**, Butyrospermum Parkii (Shea Butter)*, Orbingnya Oleifera Seed Oil*, Glyceryl Stearate Citrate**, Glyceryl Stearate**, Macadamia Ternifolia Seed Oil / Macadamia Integrifolia Seed Oil*, Trihydroxystearin**, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Steralkonium Hectorite**, Parfum**, Sodium Stearoyl Glutamate**, Dehydroacetic Acid, Vanillyl Butyl Ether**, Aqua**, Mauritia Flexuosa (Buriti) Fruit Oil**, Titanium Dioxide*, Mica*, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract*, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Extract*, Thymus Vulgaris Flower/Leaf Extract*, Citrus Reticulata (Tangerine) Leaf Oil***, Zingiber Officinale Root Oil***, Xanthan Gum**, Iron Oxide*, Propylene Carbonate, Sodium Phytate**, Benzyl Alcohol, Leptospermum Scoparium (Manuka) Oil***, Salvia Sclarea Oil***, Citral***, Geraniol***, Limonene***, Linalool***
 

Na koniec pozostawiłam najważniejsze. Kremy te mają dawać efekt rozgrzanej skóry. Takiej jakby otulonej ciepłem. Znalazłam recenzje osób, które je używały i opisywały, że poczuły to. Ja jednak jestem strasznym zmarzluchem. Może nawet aż za wielkim, bo nie poczułam tego efektu rozgrzania. Po kilku minutach od posmarowania zaczyna się coś dziać na skórze i już mam wrażenie, że to będzie ten efekt, ale nie dzieje się nic. Szkoda, bo mogłyby to być fajne kosmetyki do używania w okresie jesienno-zimowym.

Używałyście któregoś z tych kremów ???
Co o nich sądzicie ???
Czytaj dalej »

30 listopada 2014

Zakupy w listopadzie

Zakupy kosmetyczne u mnie w tym miesiącu są zupełnie minimalistyczne. Nie kupiłam nic z kolorówki. Nie kusiła mnie niedawna promocja, która miała miejsce w Rossmannie. Zresztą żadne inne promocje kosmetyczne mnie nie kusiły. Dlatego kupiłam tylko krem do twarzy. Taki, który ma być tłusty, treściwy, mocno nawilżający i natłuszczający skórę, abym mogła go używać w sezonie jesienno-zimowym. Mój wybór padł na krem brzozowy z betuliną marki Sylveco. Kosztował 25,99zł. Ta firma ostatnio cieszy się u mnie powodzeniem. Polubiłam ich kosmetyki i chce próbować następne.

A jak tam Wasze zakupy kosmetyczne w tym miesiącu ???
Czytaj dalej »

27 listopada 2014

Zużycia w listopadzie

W tym miesiącu zużyłam dość skromną ilość kosmetyków. Ale zawsze to coś. Niektóre z nich nie sprawdziły się u mnie i chciałam, aby już nie plątały mi się po szafkach. Kilka było świetnych i jeszcze kiedyś znów je kupię.


1. BARWA ZIOŁOWA szampon czarna rzepa - był to taki mocno oczyszczający szampon z SLS. Używałam go raz na 2-3 tygodnie. Została mi jeszcze wersja tatarako-chmielowa. Ale pewnie zużyję go w przyszłym miesiącu. Więcej pisałam o nich TUTAJ.

2. OLSSON SCANDINAVIA szampon do włosów normalnych i suchych - lubię go za to, że jest delikatny i łagodny dla skóry głowy. Nie plącze włosów, dobrze je oczyszcza. Jest praktycznie bezzapachowy. Świetnie się pieni. Znajduje się w opakowaniu o dość sporej pojemności, bo ma 325 ml. Kosztuje 49 zł. Niestety jego wadą jest słaba dostępność. Ten szampon dostałam na spotkaniu blogerek. Gdy będę chciała kupić następny, to muszę poszukać go w sprzedaży internetowej. Nie widziałam produktów tej marki nigdzie stacjonarnie.

3. PILOMAX Henna Wax regenerująca maska do włosów - bardzo dobra maska. Świetnie sprawdzała się na moich włosach. Jeszcze kiedyś ją kupię. Jej recenzja pojawiła się TUTAJ.

4. EVREE serum do rąk i serum do stóp z linii MaxRepair - są to świetne produkty, z dobrym składem, które można kupić w korzystnej cenie. Nie będę się tu o nich rozpisywać, bo pojawiła się ich recenzja na blogu TUTAJ.

5. SORAYA Świat Natury regenerujący olejek do twarzy 5 drogocennych olejów - jego zaletą jest to, że znajduje się w małej buteleczce (bo ma 50 ml), ale jest mega wydajny. Z jego składem jednak nie do końca jest super, bo zawiera wiele wspaniałych olejów jak olej arganowy, olej migdałowy, olej z róży chilijskiej, olej z amarantusa, olej szafranowy, jednak większość z tych olejów znajduje się po substancjach zapachowych, więc jest ich malutko. Przeznaczony jest do stosowania na twarz, szyję i dekolt. Jednak ja go nie lubię tak aplikować, bo pozostawia bardzo tłustą warstwę na skórze. Wiem, że oleje tak mają, ale ten produkt jest wyjątkowo upierdliwy. Źle się wchłania, trwa to godzinami. Dlatego nie da się go użyć tuż przed spaniem, bo można sobie potłuścić pościel, tym bardziej pod makijaż się nie nada. Dlatego zużyłam go na resztę ciała - stosowałam jako balsam.

6. L'Oreal Elseve błyskawiczna terapia rekonstrukcja dla zniszczonych włosów - produkt ten ma 20 ml pojemności i wystarczył mi na dwa użycia. Nie zrobił krzywdy moim włosom, były one po jego użyciu miękkie, dobrze się je rozczesywało. Ale ta ilość, to było za mało, aby zaobserwować jakieś większe efekty.


Zużyłam też coś z kolorówki:

1. MAYBELLINE ColorSensational szminka w odcieniu numer 602 Beige Rose - jest to jasny brąz z niewielką ilością drobinek. Drobinki te nie przeszkadzały mi w niej. Wyglądały bardzo dobrze. Beige Rose jest to bardzo ładny kolor. Lubiłam go używać tak na co dzień, bo jest delikatny.

2. LILY LOLO podkład mineralny w odcieniu China Doll - byłam z niego zadowolona, dlatego kupiłam następny. Moje spostrzeżenia na jego temat napisałam TUTAJ. Do tego pustego opakowania przesypałam puder sypki z Paese. Teraz lepiej jest mi go dozować, a to za sprawą zatykanego siteczka, które znajduje się w tym opakowaniu. Jest to świetne rozwiązanie.


A na koniec jeszcze próbki. To są już resztki, które mi jeszcze pozostały. Zużyłam ich 13. Jeśli jakieś nowe mi się w międzyczasie nie przyplączą, to do zużycia pozostanie mi ich jeszcze 5.

A jak tam Wasze zużycia w tym miesiącu ???
Czytaj dalej »

24 listopada 2014

SYLVECO lipowy płyn micelarny

Mam już płyny micelarne, które lubię używać i dobrze się u mnie sprawdzają. Są to na przykład te z Tołpy czy Biodermy. Ja jednak mam tak, że jak używam już kilka opakowań pod rząd tego samego produktu, to muszę wypróbować jakiś inny. Z tego powodu mój wybór padł na lipowy płyn micelarny marki Sylveco. Jak dotąd miałam kilka pomadek do ust, a także próbek kremów do twarzy tej firmy. Ich działanie mi się spodobało i zachęciło do wypróbowania innych kosmetyków. A tak się składa, że jest to polska firma, która tworzy kosmetyki oparte na naturalnych składach. Dodatkowo jest to firma z Podkarpacia, czyli z moich stron.


Płyn znajduje się w butelce wykonanej z ciemnego plastiku. Opakowanie to jest praktyczne w użyciu z wygodnym dozownikiem zamykanym klapką. Zaopatrzone jest w naklejkę, na której znajdują się najistotniejsze informacje. Wszystko jest czytelne, estetyczne i ładnie się prezentuje. Znajduje się tu też szczegółowy opis działania głównych składników. W przypadku tego płynu to lipa szerokolistna, aloes zwyczajny i proteiny owsa. Używane przeze mnie do tej pory płyny micelarne były bezbarwne. Ten ma lekko żółtawy kolor.


Kupiłam go tak trochę wątpiąc jak on da sobie radę z demakijażem. Ale okazuje się, że jest on bardzo skuteczny. Demakijaż zaczynam od oczu. Wystarczy nasączyć nim płatek kosmetyczny, chwile przytrzymać na powiekach i już makijaż oka zmywa się. Płyn ten daje sobie radę nawet z bardzo mocnym makijażem oczu. Nie ma problemu z resztkami tuszu, które przeważnie bardzo topornie się domywają. Następnie resztę twarzy myję mleczkiem, a tym płynem usuwam resztki makijażu jakie jeszcze pozostały. Wszystko schodzi bardzo ładnie, nie rozmazując się po skórze. Dobrze domywa też pozostałości z  podkładu, różu, bronzera. Nie używałam go z wodoodpornymi kosmetykami, ale producent podaje informację, że ma sobie z takimi też radzić. Podoba mi się w nim też to, że łagodzi podrażnienia. Moja skóra po demakijażu (nawet przeprowadzonym bardzo delikatnie) jest nieraz lekko zaczerwieniona. Ten płyn uspokaja i koi to wszystko. Dodatkowo zaobserwowałam też, że lekko nawilża skórę. Wiadomo, że nie nawilża aż tak mocno, aby można było zrezygnować z kremu. Ale nieraz po przetarciu twarzy tonikiem mam takie uczucie, że muszę od razu posmarować się kremem, bo skóra robi się zaraz tak sucha. Płyn ten nie pozostawia uczucia suchości czy ściągnięcia skóry. Za to zwiększa jej elastyczność i sprężystość.


Jedynym jego minusem jest dla mnie zapach. Miałam już wiele kosmetyków naturalnych i ziołowych, które miały swoje specyficzne zapaszki. Jednak większość z nich podobała mi się. Zapach tego płynu jest dziwny i niezbyt mi przypasował. Na szczęście w trakcie używania nie daje się go aż tak bardzo odczuć. A poza tym wolę, aby zapach taki pozostał, bo po co psuć fajny skład produktu jakimiś sztucznymi zapachami. No właśnie - skład tego płynu jest bardzo ciekawy. Znajduje się w nim: woda, ekstrakt z lipy, glukozyd decylowy, gliceryna, panthenol, alantoina, proteiny owsa, ekstrakt z aloesu, kwas mlekowy, kwas fitowy, alkohol benzylowy, kwas dehydrooctowy.
Podsumowując moje wywody na jego temat mogę stwierdzić, że na tym jednym opakowaniu na pewno nie poprzestanę. Jest to dobry i skuteczny produkt. Jak na taką pojemność to okazuje się być w miarę wydajny.

Pojemność: 200 ml
Cena: 15-18 zł
Dostępność: sklepy zielarskie, apteki, sklepy internetowe
Skład: Aqua, Tila Platyphyllos Flower Extract,  Lauryl Glucoside, Glycerin, Panthenol, Allantoin, Hydrolyzed Oats, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Lactic Acid, Phytic Acid, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid.
Termin ważności: 6 miesięcy od momentu otwarcia

Używałyście może ten płyn micelarny ???
Co sądzicie o kosmetykach firmy Sylveco ???
Czytaj dalej »

20 listopada 2014

PHENOME - cukrowy krem do rąk z formułą anti-aging

Moją przygodę z marką Phenome rozpoczęłam od zakupu trzech kosmetyków. W dzisiejszym poście skupię się na razie na jednym z nich. Chociaż tak ogólnie mogę przyznać, że kosmetyki, które mam nie do końca spełniają swoje zadanie. Po tym jak naczytałam się o nich wielu pozytywnych opinii, to czuję się rozczarowana. Ale wróćmy do tematu dzisiejszej recenzji. Producent wyszczególnia, że krem ten ma nam zapewnić następujące efekty: odpowiednio odżywiać skórę dłoni, sprawiać, że będzie ona miękka i delikatna w dotyku, a także zabezpieczać przed procesami starzenia oraz negatywnym wpływem czynników zewnętrznych.


Krem znajduje się w tubce wykonanej z miękkiego metalu. Utrzymana jest w beżowo-brązowo-czarnej kolorystyce. Prezentuje się bardzo ładnie i schludnie. Szkoda tylko, że zawarte na niej napisy są w języku angielskim. Nie ma tu też podanego składu, jedynie wymieniona jest lista substancji, których krem nie zawiera oraz kilka obrazków ukazujących z jakim produktem mamy do czynienia. Wiem, że wszystko można wyczytać na stronie internetowej producenta. Ale ja chce mieć informacje też na tubce, abym nie musiała za każdym razem włączać komputer, gdy coś o nim chce poczytać. Nieco informacji o tym kremie (oczywiście w języku angielskim) znajduje się na kartonowym opakowaniu. Nie mam problemu z ich zrozumieniem, ale polska firma kosmetyczna nie powinna tak postępować. Na kartoniku znajdują się zaledwie trzy zdania po polsku - doklejone na spodzie. Dodam jeszcze, że tubka jest nieco sztywna - przez co nieraz zdarza mi się wycisnąć za dużo kremu. Wspomaga to też fakt, że krem ma bardzo lekką i nieco rzadką konsystencje. Dużym minusem tej tubki jest dla mnie też to, że jest ona zakręcana na plastikową zakrętkę. Preferuję zamykanie na klips. 


Już jego minimalna ilość wystarczy do posmarowania dłoni. Jednak przez to, że bardzo często wydobywa mi się go zbyt dużo na raz, to zmniejsza się jego wydajność. Wystarczy mi tak na około 1,5 miesiąca regularnego użytkowania. Regularnie oznacza: co dziennie minimum 3 razy dziennie. Zresztą nawet producent zaleca, aby stosować go kilka razy dziennie. Skład tego kremu jest bardzo fajny. Składniki aktywne w nim zawarte to: wody roślinne: cytrynowa, aloesowa, migdałowa, cukier i betaina z trzciny cukrowej, olej arganowy, masło shea, olej z oliwek, olej jojoba, ekstrakt z owoców goi, ekstrakt z owoców liczi.


Dzięki lekkiej konsystencji krem bardzo szybko się wchłania. Nie zostawia żadnej warstwy na skórze i nie lepi się. Z jednaj strony to dobrze, bo zaraz po posmarowaniu nim rąk można zabrać się do robienia czegoś. Jednak z drugiej strony nie zostawia też nawet tej przyjemnej warstewki dającej wrażenie natłuszczenia i będącej taką jakby otoczką ochronną. Nawilża dłonie, ale bardzo słabo. Pod tym względem lepiej sprawdziłby się u mnie latem. Aktualnie moje dłonie wymagają większego nawilżenia. Poza tym nie robi absolutnie nic. Jestem zdziwiona tym faktem, bo jest to w końcu krem z formułą anti-aging. Celowo kupiłam akurat taki. Myślałam, że skoro jest skierowany do skóry bardziej wymagającej (czyli dojrzałej), która potrzebuje bardziej treściwej pielęgnacji, to będzie to taki bardzo bogaty nawilżający krem. Nic bardziej mylnego. Krem ten słabo nawilża, nie natłuszcza, nie odżywia moich dłoni. Pierwsze oznaki jego działania nie są widoczne od razu. Dopiero po tygodniu regularnego używania zaobserwowałam, że skóra dłoni zrobiła się gładsza i jakby aksamitna z wyglądu. Jednak wystarczy jeden dzień go nie użyć, a cały efekt znika

Podsumowując: Skład ma fajny, firma jest zachwalana, ale ja nie zamierzam kupować go ponownie. 


Skład: Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Fruit Water**, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Water**, Aloe Barbadensis Leaf Water**, Glycerin**, Dicaprylyl Carbonate**, Dicaprylyl Ether**, Cetearyl Alcohol**, Cetearyl Glucoside**, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Argania Spinosa Kernel Oil*, Butyrospermum Parkii (Shea Butter)*, Cyperus Esculentus Root Oil*, Tocopherols**, Betaine*, Sucrose**, Sodium Stearoyl Glutamate**, Panthenol, Morinda Citrifolia (Noni) Extract**, Lycium Barbarum Fruit Extract*, Aqua**, Parfum**, Vaccinium Macrocarpon Fruit Extract**, Althea Officinalis Root Extract*, Vaccinium Myrtillus Fruit Extract**, Litchi Chinensis Fruit Extract**, Xanthan Gum**, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Limonene***, Geraniol***, Cinnamal***, Linalool***

Dostępny jest w 3 pojemnościach:
- 15 ml za 25 zł
- 50 ml za 50 zł (ja mam tą pojemność kupioną na promocji -30%, czyli za 35 zł)
- 250 ml za 149 zł

 Miałyście może ten krem ???
Co o nim sądzicie ???
Czytaj dalej »

17 listopada 2014

PAESE sypki puder bambusowy z jedwabiem


Skusiłam się na niego, ponieważ chciałam znaleźć tańszy zamiennik dla mineralnego pudru sypkiego Flawless Matte LilyLolo. Ten z Paese zbiera dużo pozytywnych opinii na wizażu. Jest on przeznaczony do cery tłustej i mieszanej. Czyli to coś dla mnie. Ma zapewnić najwyższy stopień zmatowienia, wygładzać skórę i nadawać jej delikatną poświatę. Dzięki zawartości jedwabiu w proszku o właściwościach nawilżających ma zmiękczać rysy skóry oraz zmniejszać widoczność zmarszczek. Używam go codziennie od wakacji. Tyle czasu wystarczyło, aby zapoznać się z jego działaniem i wyrobić sobie o nim opinię. A niestety nie będzie ona zbyt dobra. Więcej mnie w nim denerwuje niż mi się podoba. 


Zacznijmy na przykład od opakowania. Jest ono wykonane z kiepskiej jakości materiałów, które bardzo się rysują. Nie noszę go ze sobą w torebce - tam to wiele opakowań mi się porysowało. Puder ten leży sobie spokojnie w domu w pudełku z kosmetykami, gdzie nie jest narażony na duże urazy, a i tak jest porysowany. Ale to nic - jakoś da się to przeboleć. Gorsze jest to, że źle się go wysypuje z tego opakowania. Wypada go za dużo na raz. Ciężko jest mi wyczuć jak wysypać go w taki sposób, aby uzyskać go tyle ile trzeba. Ilości, która wydobyła się w nadmiarze, nie da się potem wsypać znów do środka opakowania. Wpływa to na zmniejszenie jego wydajności. Brakuje mi tutaj rozwiązania z ruchomą blokadą na sitku - taką jaką ma w swoich opakowaniach LilyLolo. Co prawda producent dołączył gąbkę, której nie używam do aplikacji podkładu, bo za nią nie przepadam. Ale stosuję ją jako prowizoryczne zablokowanie podkładu przed niechcianym wysypaniem. Puder ten aplikuję pędzlem. 


Przejdźmy teraz do pudru. Ma postać drobno zmielonego białego proszku. Nie ma się co obawiać - nie bieli skóry. Tylko dopasowuje się do niej. Jednak trzeba uważać z jego aplikacją, bo nałożony w zbyt dużej ilości daje efekt płaskiego matu. Najlepiej używać go niewiele. Nie zaobserwowałam wspominanego przez producenta delikatnego blasku. Sprawia, że skóra staje się zmatowiona. A efekt ten (w zależności od użytego podkładu) utrzymuje się od 3 do 5 godzin. Co uważam, że jest niezłym wynikiem. Nie zapycha skóry. Dobrze rozprowadzają się na nim róże i bronzery. Nieźle się też na nim trzymają.


Co mnie jeszcze w nim bardzo drażni, to fakt, że podczas aplikacji okropnie pyli. Dlatego trzeba nakładać go powoli i ostrożnie. Inaczej otoczy nas wielka chmura białego pyłu, który potem osiądzie wkoło. Jak widzicie ma on swoje plusy, ale przeważają minusy. Jak go zużyję, to sięgnę po inny puder. Jego pojemność to 8g cena ok. 29 zł. Tak się składa, że zużyłam akurat jeden z moich podkładów mineralnych z LilyLolo - wyczyściłam już opakowanie i zamierzam tam przesypać ten puder.

Używałyście już puder bambusowy marki Paese ???
A może puder ryżowy ???
Co o nich sądzicie ???
Czytaj dalej »

13 listopada 2014

ShinyBox październik 2014 - opinia

W październiku pudełko zawierało:

ISADORA pomadka Perfect Moisture Lipstick 
(mini-produkt 2,5 g)


Można ją było dostać w jednym z trzech odcieni. Mi trafił się numer 148, który nosi nazwę Red Rush. Jest to czerwony z lekkim malinowym odcieniem. Na co dzień nie nosze takich ciemnych i intensywnych kolorów. Dlatego do pomadki tej podeszłam jak do jeża. Jednak już po pierwszym jej użyciu stał się to mój ulubiony produkt z tego pudełka. Już leciutkie muśnięcie nią po ustach zostawia dobre nasycenie koloru. A bardziej przyłoży się do jej aplikacji, to daje ekstra mocny kolor. Dodatkowo jest bardzo trwała. Potrafi przetrwać na ustach po moim śniadaniu i drugim śniadaniu. Jest znacznie zmyta i słabsza, ale nadaj utrzymuje się kolor na ustach. Tylko, że jest już niezbyt równolegle rozłożony i trzeba albo ją zmyć, albo poprawić. Ale jej trwałość to pierwsza klasa. Jestem pod wrażeniem i chętnie po nią sięgam. Jej cena to 55 zł za 4,5 gr.


BIAŁY JELEŃ hipoalergiczny płyn micelarny 
(produkt pełnowymiarowy)


Przedstawiłam moim zdaniem najlepszy produkt z pudełka. To teraz tak dla równowagi będzie o najgorszym. Ten płyn niestety nie nadaje się do zmywania makijażu. Co prawda rozpuszcza go, ale nie zmywa. Resztki makijażu z oczu tworzą ze mnie pandę, bo rozcierają się tylko na skórze. Ostatecznie i tak muszę je domywać czymś innym. Dlatego używam go jako tonik na już oczyszczoną wcześniej skórę. Ma on pojemność 200 ml i kosztuje ok. 12 zł.


YASUMI Clean Fresh Silky Powder 
(produkt pełnowymiarowy)


Jest to najdziwniejszy kosmetyk jaki do tej pory używałam. Jest to puder do oczyszczania skóry. Co prawda nie wysusza skóry, ani jej nie podrażnia. Jednak swym działaniem szału jakiegoś nie robi. Fajnie było go wypróbować, ale nie skuszę się na kolejny. Ma 50 ml pojemności i kosztuje ok. 50 zł.


NOREL żel ujędrniający biust, szyje, dekolt
 (mini-produkt 75 ml)


Ma on lekką konsystencje, dobrze rozsmarowuje się na skórze i szybko wchłania. Poprawia kondycję skóry, fajnie ją nawilża, uelastycznia. skóra po jego użyciu staje się miękka i gładka. Dobry produkt, ale czy jeszcze kiedyś chciałabym go kupić - zastanowię się nad tym jeszcze po dłuższym używaniu. Pełnowymiarowy kosmetyk ma pojemność 250 ml i kosztuje ok. 50 zł.


PAESE odżywka do paznokci 
(produkt pełnowymiarowy)


Jest kilka wersji tej odżywki. Mi się trafiła 5 w 1. Na razie jeszcze jej nie używałam, bo mam inne tego typu produkty aktualnie w użyciu. Będzie musiała sobie trochę poczekać na swoją kolej. Ma ona 9 ml pojemności o kosztuje ok. 18 zł.


JELID chusteczki zmywające lakier z paznokci
 (gratis, który znalazł się w każdym pudełku)


Fajny gadżet do wypróbowania z ciekawości jak to działa. Przydatne w podróży. Ale na co dzień zbyt mało wydajne. Producent podaje informacje, ze jedna chusteczka wystarcza na zmycie 10 paznokci. Co niestety nie jest prawdą. Jedną chusteczką zmyłam max 4 paznokcie. Ich cena to 1 zł za dwie sztuki.

Subskrybentki nie zostały niczym wyróżnione. Za to ambasadorki dostały fajne dodatkowe kosmetyki. One wiec mogą zachwalać to pudełko. Ja coraz bardziej przekonuję się do rezygnacji z subskrypcji.

A Wy co sądzicie o zawartości tego pudełka ???
Czytaj dalej »

9 listopada 2014

FEMI śmietanka do demakijażu

Producent określił ten produkt jako "śmietanka", ale ja będę się posługiwać też określeniem mleczko do demakijażu, bo to jest właśnie taka kategoria produktów. Pochodzi ono z linii nawilżającej Aqua Express. W jej skład wchodzą dwa kosmetyki: krem nawilżający oraz śmietanka do demakijażu. Ja mam właśnie tą śmietankę. Dostałam ją na spotkaniu blogerek w Rzeszowie w lipcu. Trochę ociągałam się z jej wypróbowaniem, ponieważ moje doświadczenia z mleczkami do demakijażu nie były zadowalające, dlatego nie polubiłam ich używać. Przez bardzo długi czas nie kupowałam żadnego takiego produktu. Aż w końcu trafiła w moje ręce ta śmietanka do demakijażu. Nie wiedziałam czy będę ja używać, jednak postanowiłam wypróbować. Okazuje się, że jest to dobry produkt. Zastanawiam się czy to zasługa tego, że nauczyłam się używać mleczka do demakijażu. A możne po prostu ta śmietanka jest taka dobra.


Z kosmetykami Femi miałam już co nieco do czynienia. Wypróbowałam ich olejek antycellulitowy oraz kilka próbek kremów. Nie miałam co do nich zastrzeżeń. Dlatego postanowiłam używać i tą śmietankę do demakijażu. Uważam ją za dobry produkt, ponieważ spełnia swoje zadanie jak należy. Skutecznie usuwa makijaż i zanieczyszczenia. Odpowiednio je rozpuszcza i dzięki temu pozostawia skórę czystą. Radzi sobie ze wszystkimi posiadanymi przeze mnie kosmetykami. A zarazem jest ona bardzo delikatna dla skóry. Po zmyciu nie zostawia uczucia ściągnięcia i suchości. Zapach ma delikatny, ziołowy. Ja nie mam nic przeciwko takim zapachom - nawet bardzo mi się takie podobają. Jak tylko pierwszy raz powąchałam tą śmietankę, to wiedziałam, że ten zapach mi się z czymś kojarzy. Przebijają się w nim po prostu charakterystyczne nuty zapachowe dla tej marki. Konsystencje ma kremową - taką typową jak na mleczko do demakijażu. Jest koloru lekko beżowego. Jeśli chodzi o opakowanie to jest to wygodny, plastikowy pojemnik z pompką. Mieści on 200 ml produktu. Tak się składa, że cena tej śmietanki jest dość wysoka, bo wynosi 86 zł. Przekłada się to jednak na dobre działanie i fajny skład.


Substancje aktywne użyte w tym produkcie to m.in.:
- ekologiczna woda pomarańczowa (Citrus Aurantium Dulcis Fruit Water)
- wyciąg z szałwii muszkatołowej (Salvia Scelarea Extract)
- wyciąg z owoców mango (Mangifera Indica Extract)
- ekstrakt z lukrecji (Glycyrrhiza Glabra Extract)


Jej pełny skład: Aqua, Citrus Aurantium Dulcis Fruit Water*, Olea Europea Oil*, Glycerin, D-Panthenol, Glycyrrhiza Glabra Extract*, Polyglyceryl-4-Caprate*, Salvia Sclarea Extract*, Glyceryl Stearate Citrate*, Cetearyl Alcohol, Sodium Cetearyl Sulfate, Cetyl Alcohol, Euterpa Oleracea Fruit Extract*, Mangifera Indica Extract*, Allantoin, Tocopherol, Parfum, Xanthan, Lexcithin, Ascorbyl Palmitate, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Citronellol, limonene, Linalool.
*surowce posiadające certyfikat ekologiczny

Miałyście już do czynienia z kosmetykami marki Femi ???
Co o nich sądzicie ???
Czytaj dalej »

5 listopada 2014

O dwóch Waxach Pilomaxach

Gwiazdami dzisiejszego posta będą dwie maski do włosów marki Pilomax. W większym opakowaniu znajduje się: Kamille Wax regenerująca maska do włosów zniszczonych jasnych. Zawiera ekstrakt ze skrzypu polnego i rumianku, panthenol i keratynę. Używa jej moja mama, ponieważ przeznaczona jest do takich włosów jakie ona ma. Druga maska to: Henna Wax regenerująca maska do włosów. Jej receptura oparta jest na ekstrakcie Henny (Lawsonia). Używam ją ja.


Obie maski znajdują się w białych, plastikowych pojemniczkach. Zamykane są one szczelnym wieczkiem, które na samym początku zabezpieczone było taśmą, którą należało zerwać przed użyciem. Na etykietach znajdują się wszystkie potrzebne informacje. Jak widać na zdjęciu, różni je od siebie pojemność. 
Ich konsystencja jest dość gęsta i zwarta. Można powiedzieć, że taka budyniowa. Ale zarazem lekka i łatwa do nakładania. W trakcie aplikacji nie spływają miedzy palcami, tylko fajnie dają się rozprowadzić. Maska regenerująca Henna Wax ma kolor lekko różowy, a ta do jasnych włosów jest nieco żółtawa. Obie mają za to taki poblask, że wyglądają jakby były perłowe. 
Ja maskę Henna Wax stosuję raz na 10-14 dni. Nakładam ją od połowy długości włosów. Trzymam ją na włosach ok. 30-40 min. Mama swoją używa częściej. Jako że ma włosy bardzo krótkie, to aplikuje ją też na skórę głowy. Zresztą producent proponuje też taką opcje.


Są to bardzo dobre produkty. Zarówna ja, jak i mama jesteśmy z nich zadowolone. Jak widać na zdjeciu już nam się kończą. Jak moją zużyję, to biorę się za inne maski, które mam na stanie. Ale do Waxów jeszcze kiedyś chętnie powrócę. W skrócie za co je lubimy i co nam w nich przeszkadza wypunktowałam następująco:
 
 PLUSY:

+ po spłukaniu maski włosy dobrze się rozczesują,
+ włosy są sypkie i ładnie wyglądają,
+ włosy są miękkie w dotyku, wygładzone i puszyste,
+ maski nie powodują efektu puszenia się włosów,
+ maski nie obciążają włosów
+ dobrze się zmywają
+ są bardzo wydajne

MINUSY:

- ich zapachy są lekkie, jednak nie należą do zbyt przyjemnych. Na szczęście nie utrzymują się na włosach.


Występują w trzech pojemnościach:
- 70g za ok. 12 zł
- 240 g za ok. 22 zł
- 480g za ok. 31 zł

Używałyście takie maski do włosów ???
Jak się u Was sprawdziły Waxy ???
Czytaj dalej »

31 października 2014

Zakupy z października

Zacznę może od kosmetyków, o których dużo czytałam, ale dopiero pierwszy raz będę mieć do czynienia z tą marką - czyli mowa o Phenome. Skorzystałam z wyprzedaży -30% i kupiłam na początek trzy kosmetyki:
- cukrowy krem do rąk z formułą anti-aging
- rozgrzewający krem do stóp z olejkiem z imbiru i mandarynki
- rozgrzewające masło do ciała z imbirem i olejkiem z mandarynki
Jestem ciekawa jak się te kosmetyki u mnie sprawdzą. Zaczynam powoli je testować.


Kupiłam też dwie wody toaletowe z Avonu. Wybrałam Treselle (ich stary klasyk, który bardzo lubię) oraz Femme (jeden z nowszych zapachów, który mnie zaciekawił). Była na nie fajna promocja, bo za obie zapłaciłam 77 zł.


Skończył się mój ulubiony płyn micelarny z Tołpy. Miałam jego już kilka opakowań, dlatego teraz postanowiłam wypróbować coś innego. Skusiłam się na lipowy płyn micelarny marki Sylveco, który kosztował równo 15 zł. Potrzebowałam też nowego podkładu. Ostatnio czytałam kilka recenzji podkładu kryjącego Skin Balance z Pierre Rene. Ponoć jest dobry jak za taką cenę, dlatego go wypróbuję. Kosztował 22,10 zł. Ostatni mój zakup, a zarazem najświeższy - bo z dzisiaj, to tusz do rzęs Volume Million Lashes z L'Oreal. Tym razem wersja czarno-złota, bo jej jeszcze nie miałam. Przeceniony na 39,99 zł.


I to już całe moje kosmetyczne zakupy z tego miesiąca. Myślę, że nie ma tego wiele. Kupiłam to, co było mi potrzebne.

A jak tam Wasze zakupy w październiku ???
Czytaj dalej »