30 lipca 2018

Jak wykorzystuję opakowania po zużytych kosmetykach




Nie lubię zalegających pustych opakowań po kosmetykach. Jest to powód czemu przestałam pisać posty ze zużyciami. Jednak kiedy stosuję jakiś kosmetyk, to staram się go wykorzystać jak najbardziej - dlatego często zastanawiam się czy jego opakowanie okaże się jeszcze na coś przydatne. Tego typu zbieractwo ma swoje plusy i niejednokrotnie wykorzystywałam już puste opakowania, aby przechowywać w nich coś innego.

 
OPAKOWANIA PO PUDRZE / PODKŁADZIE Z SITKIEM

Do utrwalania makijażu najbardziej lubię używać pudry sypkie. Niestety opakowania, w których znajdują się tego typu produkty nie zawsze są dobrze przemyślane i praktyczne. Nieraz wysypuje się z nich za dużo zawartości. Jednak znalazłam takie opakowania, które bardzo wygodnie się używa. Są one po pudrze oraz sypkim podkładzie mineralnym z Lily Lolo. Gdy zużyłam ich zawartość, to od tej pory przesypuję do nich inne sypkie produkty. W środku mają przekręcane osłonki na sitkach, dzięki czemu zawsze wysypuję z nich tyle produktu, ile mi akurat potrzeba.



OPAKOWANIA Z POPKĄ / ATOMIZEREM

Czasem zdarza mi się kupić żel pod prysznic, który podoba mi się pod względem składu i zapachu, ale ma kiepskie opakowanie. Wtedy przydaje się butelka po innym tego typu produkcie, ale która jest wygodniejsza w użyciu. Często zdarza mi się przelewać w ten sposób różnego typu kosmetyki myjące. Lubię też, gdy opakowanie pasuje do wystroju łazienki. Dlatego zostawiłam sobie również kilka takich bardziej zdobnych opakowań.


Od pewnego czasu bardzo polubiłam używać opakowania z pompką wytwarzającą pianę. Przydają się zwłaszcza do spieniania szamponu. Gdy zużyję dany kosmetyk (na przykład po żelu do twarzy), to przelewam potem do pustego opakowania szampon zmieszany z wodą. Przedtem męczyłam się mieszając szampon w kubeczku lub na dłoniach. Obecnie do tego celu używam opakowania po żelu do higieny intymnej z Ziaji.



POJEMNICZKI PO CIENIACH / KREMACH / PODKŁADACH / TESTERACH

Takie małe pojemniczki też często się przydają. Kiedyś przechowywałam w nich ozdoby do paznokci. Jak wybieram się do drogerii, to mam taki pojemniczek przy sobie na próbkę. Często zdarza się, że w sklepie nie mają, a ja chcę wypróbować jakiś podkład.



OPAKOWANIA PO BALSAMACH / PEELINGACH DO CIAŁA

Ale nie wszystkie ich rodzaje. Chodzi mi tu o te zakręcane. Gdy natrafię na takie, które bardzo mi się spodoba, to wystarczy tylko ściągnąć z niego naklejki i zostaje bardzo ładne opakowanie. Ja mam na przykład takie na wsuwki do włosów. Miałam z nimi problem, ponieważ plątały mi się luzem, sporo z nich pogubiłam, a jak trzeba było jakąś znaleźć, to nigdzie żadnej nie było. Teraz trzymam je w takim fajnym srebrnym opakowaniu - to jest akurat po peelingu do ciała.


Tego typu opakowania zdarza mi się zostawić, gdyż nieraz kupujemy z siostrą jakiś kosmetyk na spółkę do wypróbowania, a że mieszkamy daleko od siebie, to trzeba je do czegoś rozdzielić.



BUTELECZKI PO TONIKACH / PŁYNACH MICELARNYCH

Przydawały mi się jakiś czas temu, gdy regularnie stosowałam przygotowywane w domu wcierki, np. z kozieradki. W tego typu opakowaniach było je dobrze przechowywać, a potem aplikować na skórę głowy. W małych buteleczkach mieściła się porcja wcierki idealna na dwa, trzy dni. Obecnie wolę kupić gotowe wcierki, np. Bionigree. Dlatego takich opakowań już nie zbieram.

Wyrzucacie zużyte opakowania po kosmetykach, czy może również dajecie im "drugie życie"?
Czytaj dalej »

23 lipca 2018

Moja poranna pielęgnacja twarzy - aktualizacja #1

Minął już ponad rok od kiedy pisałam o mojej porannej pielęgnacji twarzy. Od tamtego czasu troszkę się pozmieniało. Wydarzyły się pewne rzeczy, które wpłynęły na zmianę postrzegania tego jak oczyszczam skórę. Dowiedziałam się też wielu nowych informacji, dzięki czemu mam teraz inne podejście do niektórych etapów pielęgnacji. Dalej jest ona bardzo minimalistyczna - sprawdza się to u mnie świetnie. Nie zamierzam nic w tej kwestii zmieniać. Ale przy okazji napisania tego postu, chciałabym też pokazać co teraz używam.


KROK 1: mycie / oczyszczanie

Na tym etapie nastąpiła u mnie zmiana podejścia do oczyszczania skóry. Wszystko zaczęło się od tego, że skończył mi się żel i nie miałam czasu kupić następnego. Przez pewien czas po prostu go nie używałam, tylko myłam twarz samą wodą, a następnie ją wycierałam - i tyle. Okazało się, że ma to bardzo dobry wpływ na moją skórę. Niedługo po tym Alina Rose napisała na swoim blogu post zatytułowany: "Dlaczego nie myję twarzy rano?". Jego przeczytanie jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to dobre rozwiązanie dla mojej skóry.


Rano moja skóra jest w bardzo dobrym stanie. Jest wypoczęta i zregenerowana. Mycie jej środkiem oczyszczającym miało wpływ na jej późniejsze szybsze przetłuszczanie. Po co ją tak drażnić? Tą metodę mycia stosuję od lutego i moja skóra znacznie się uspokoiła. Alina Rose ma skórę suchą, ja mieszaną, ale u mnie też sprawdza się ten sposób mycia twarzy. Już nie raz przekonałam się, że mniej znaczy więcej. Obecnie rano myję twarz samą woda, a potem przecieram skórę hydrolatem lub delikatnym tonikiem.


KROK 2: tonik

Ten krok jest u mnie obecnie mocno powiązany z pierwszym. Jak już wspominałam nie oczyszczam już zbyt mocno skóry. Tylko delikatnie ją tonizuję.


Obecnie używam Tonik antybakteryjny Dermacos. Sięgnęłam po niego, bo miałam go w zapasach i chciałam go zużyć, jednak okazał się on bardzo fajny. Odświeża i oczyszcza skórę, nieco ją matuje. Dodatkowo spodobał mi się jego skład, bo zawiera olejek z drzewa herbacianego, ekstrakt z kory wierzby, wodę oczarową, sok z aloesu, srebro koloidalne i wiele innych składników. Najlepiej będzie jak zamieszczę tu jego skład INCI:
Aqua, Hamamelis Virginiana (Witch Hazel) Water, Glycerin, Colloidal Silver (nano), Propylene Glycol, Salix Alba (Willow) Bark Extact, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Potassium Azeloyl Diglycinate, Saccharomyces/Silicon Ferment, Saccharomyces/Magnesium Ferment, Saccharomyces/Copper Ferment, Saccharomyces/Iron Ferment, Saccharomyces/Zinc Ferment, Zinc PCA, Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Leaf Oil, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Diazolidinyl Urea, Iodopropynyl Butylcarbamate, CI 42090, CI 19140.


Zamiennie z tym tonikiem stosuję Łagodzący płyn micelarny marki Natura Care. Przeznaczony jest do codziennego oczyszczania i demakijażu skóry wrażliwej, więc jest bardzo łagodny. Do jego zakupu zachęciło mnie to, że opakowanie pojemności 400 ml na promocji kosztowało 9,99 zł. Ale zwróciłam też uwagę na całkiem niezły skład:
Aqua, Hamamelis Virginiana (Witch Hazel) Water, Glycerin, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Propylene Glycol, Polysorbate 20, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Sodium Cocamphoacetate, Aesculus Hippocastanum (Horse Chestnut) Seed Extract, Glycerin, Aronia Melanocarpa (Chokeberry) Extract, Diazolidinyl Urea, Iodopropynyl Butylcarbamate, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Disodium EDTA, Citric Acid, Parfum (Fragrance), CI 17200.


KROK 3: nawilżanie / ochrona UV

Niestety pogoda nam nie dopisuje i na tych wakacjach słońca jest mało, bo przez większość czasu pada deszcz. Ale sięgam po krem przeciwsłoneczny. Obecnie jest to Pharmaceris nawilżający krem ochronny do twarzy z SPF30.


Jak na krem przeciwsłoneczny jest bardzo fajny. Lubię go przede wszystkim za to, że nie bieli skóry i szybko się wchłania. Jego konsystencja jest nie za rzadka i nie za gęsta. Nie świeci się na twarzy, daje raczej taki lekko satynowy efekt. Nie pozostawia też ani tłustej, ani lepkiej warstwy. Jak najbardziej nadaje się pod makijaż. Jest bezzapachowy. Nie nawilża jakoś rewelacyjnie, ale ważne też, że nie wysusza. Regenerację skóry nadrabiam pielęgnacją wieczorną.

Tak wygląda moja poranna pielęgnacja twarzy. Jest prosto i szybko, ale skutecznie. A do tego bardzo minimalistycznie, bo jak zapewne zauważyliście rano używam dwa z trzech prezentowanych tu kosmetyków.

A Wy jakie kosmetyki stosujecie w porannej pielęgnacji skóry twarzy?
Czytaj dalej »

16 lipca 2018

Zużycia ostatnich miesięcy, czyli garść mini recenzji (tych najciekawszych produktów)

Nie będę tu opisywać wszystkich kosmetyków, które zużyłam przez ostatni czas. Sporo opakowań już wyrzuciłam, bo nie lubię jak mi tyle ich zalega. Zresztą nazbierało się ich za dużo jak na jeden post. Trzeba byłoby podzielić go na kilka mniejszych. Wolę wspomnieć o kilku kosmetykach - za to tych najciekawszych.


Na początek młodziutka marka: CLOVER COSMETICS. Skusiłam się na ich produkty, bo jest to polska firma, a do tego spodobały mi się składy kosmetyków. Dowiedziałam się o nich z bloga Kascysko. Warto zerknąć na jej post o tej marce, ponieważ omówiła tam ich składy. Ja na początek skusiłam się na dwa kosmetyki:

 

regenerujący krem nawilżający - jego bazę stanowią: masło shea, oleje: migdałowy i kokosowy oraz nawilżacz (sorbitol) z dodatkiem dwóch emulgatorów i mocznika (nawilżacz). Dalej w składzie znajdziemy korowód ekstraktów: rozmaryn, rumianek, arnika, jasnota, szałwia, sosna, rukiew, łopian, cytryna, bluszcz, nagietek, nasturcja, czerwona koniczyna wraz ze skwalanem, witaminami E i U. Krem był gęsty i treściwy, ale dość szybko się wchłaniał. Używałam go na wieczór, bo świetnie nawilżał skórę - rano była zregenerowana i wypoczęta. Nie używam żadnych baz pod podkład - zadbana skóra mi wystarczy, aby makijaż dobrze się trzymał, a moja tłusta strefa T zbyt szybko się nie przetłuszczała. Krem był bardzo wydajny. Używałam go od początku marca, a zużyłam końcem czerwca.


wygładzające serum liftingujące - główne składniki aktywne w nim zawarte to: olej migdałowy, sorbitol, witamina E i mocznik. Podobnie jak w kremie znajduje się w nim również sporo ekstraktów, m.in. czerwone algi, hematyt, jeżówka, brezylka, czerwona koniczyna. Serum miało konsystencję kremową, dość lekką, ale nieco tłustawą. Stosowałam je wieczorem na oczyszczoną po demakijażu skórę, a gdy się wchłonęło, to potem regenerujący krem nawilżający (ten opisywany powyżej). Serum to używałam również na okolice pod oczami - nie spowodowało żadnych podrażnień, a wręcz przeciwnie skóra po jego użyciu była odpowiednio nawilżona. Miało mniejszą pojemność niż krem, jednak przy stosowaniu raz na dzień wystarczyło mi od marca do maja.


Do produktów marki Clover Cosmetics zapewne jeszcze powrócę. Byłam z ich działania bardzo zadowolona. Będę kibicować ich twórczyni - pani Joannie Paluch, aby marka dalej się rozwijała. Kosmetyki te idealnie wpasowały się w potrzeby mojej skóry o typie mieszanej. Nie są komedogenne, a nawet ograniczyły przetłuszczanie w strefie T, bo moja skóra najbardziej potrzebuje porządnego odżywienia, a nie matowienia. Obecnie używam inne kremy, ale do tych pewnie powrócę w okresie zimowym.


Jeśli chodzi o krem, który używałam rano to był to: LIRENE nawilżająco-matujący krem-mus z witaminą E. Lubiłam go za to, że był bardzo lekki i nie rolował się podczas aplikacji podkładu. Dodatkowo zostawiał skórę bardzo gładką - w dotyku sprawiało to wrażenie jakbym użyła bazy pod podkład. Jest to świetne rozwiązanie zwłaszcza rano, gdy nie lubię czekać, aż krem się całkowicie wchłonie, zanim zacznę się malować. Było to już kolejne opakowanie tego kremu, które zużyłam. Chociaż dobrze nawilża skórę, to jest to nawilżenie odpowiednie na teraz. Gdy przyjdzie jesień moja cera będzie potrzebowała bardziej odżywczego kremu na dzień.


Przez te ostatnie kilka miesięcy bardzo polubiłam się też z tuszem marki GOLDEN ROSE. A konkretnie z tym pogrubiająco-wydłużającym o nazwie Smokey Lashes Mascara. Ładnie podkreślał i rozdzielał rzęsy, a do tego miał mocny, czarny kolor. Nie osypywał się pod oczami. Odpowiadała mi też jego szczoteczka - chociaż była zwykła, a nie silikonowa. Polubiłam go do tego stopnia, że kupiłam następne opakowanie. Efekt jaki daje na rzęsach można zobaczyć w tym poście. Jest tam też więcej informacji na jego temat.


Na promocji w Biedronce udało mi się kupić fajny płyn micelarny marki TOŁPA. Do tej pory kupowałam ich micele z serii Dermo face (te w opakowaniach ze srebrnymi wstawkami). Sprawdzały się u mnie dobrze, dlatego teraz skusiłam się na delikatny płyn micelarny do mycia twarzy i oczu z linii Green łagodzenie. Opakowanie pojemności 400 ml kosztowało ok. 14 zł. Płyn ten przeznaczony jest do skóry wrażliwej. Jednak ja używałam go do mojej mieszanej cery, ponieważ u mnie sprawdzają się lepiej takie kosmetyki. Skutecznie oczyszczał skórę, a także usuwał makijaż. Był przy tym bardzo delikatny i nie podrażniał - zwłaszcza oczu i ich okolic. Dawał przyjemne uczucie odświeżenia. Był wydajny - wystarczył mi na ok. 3 miesiące codziennego używania.


Mieliście któryś z tych kosmetyków?
Co o nich sądzicie?
Czytaj dalej »

11 lipca 2018

Raz go uwielbiam, a czasem mam go dosyć, czyli podkład Revlon Colorstay z pompką

Witam wszystkich po bardzo długiej przerwie. Jakoś tak wyszło, że się trochę pochorowałam (panuje w mojej okolicy okropny wirus grypy żołądkowej, który powracał w kilku falach uderzeniowych), a potem miałam sporo pracy przy wklepywaniu danych do kilku programów - jak wracałam do domu, to nie mogłam już patrzeć na komputer. Na szczęście wszystko się już unormowało i uspokoiło, a ja z chęcią wracam do blogowania. Na początek podkład, do którego powróciłam po latach.


Do podkładu Revlon Colorstay mam wielki sentyment. Był to jeden z pierwszych podkładów jakie zaczęłam używać. Jednak było to już dość dawno temu. Zaczynałam wtedy moją przygodę z makijażem. Miałam do czynienia tylko z kilkoma podkładami, dlatego nie miałam dobrego porównania jak on wypada na tle innych. Jego krycie i kolor wspominam bardzo dobrze, jednak bardzo przeszkadzało mi to, że nie miał pompki, tylko trzeba było go wylewać. Ciężko było dozować w ten sposób odpowiednią jego ilość. Dlatego po jego zużyciu rzuciłam się w wir testowania innych podkładów.


Gdy w grudniu lubiany przeze mnie podkład Dr. Irena Eris PROVOKE zaczął dobijać dna, to pomyślałam, że postawię na Revlon Colorstay, aby przekonać się jak obecnie będę go postrzegać. Lubię czasem wracać do kosmetyków, które używałam kiedyś i mam do nich pewien sentyment. Dodatkowo podkład ten przeszedł w między czasie kilka zmian. Fajnie, że jest to teraz opakowanie z pompką. Od razu wygodniej się go używa. Niestety pozmieniał się jego skład. Podkład jest bardzo płynny i ma takie średnie krycie w kierunku lekkiego. Nie tak go zapamiętałam. Ja kojarzyłam go z dobrym kryciem i nie aż tak lejącą konsystencją. Takie też opinie o nim znalazłam. Jednak mimo to ma on sporo zwolenniczek.


Sprawdzi się u osób lubiących lekkie krycie. A do tego mających ładną cerę bez wyprysków i innych niedoskonałości. Ja mam taką skórę głównie zimą, gdy stosuję kwasy, a w związku z tym rozjaśniają mi się przebarwienia i skóra jest gładka. Wtedy podkład wygląda na niej ładnie. Jest on bardzo trwały - siedzi na swoim miejscu przez cały dzień wymagając niewielu poprawek. Dodatkowo jego kolor jest dla mnie idealnie dobrany na okres zimowy - jestem bladziochem właśnie takim jak odcień numer 150 BUFF/CHAMOIS.


Kiedy mam go dosyć? Gdy zdarzają mi się gorsze dni - kiedy mam zaczerwienioną lub przesuszoną skórę, to nie lubię po niego sięgać. Nie jest w stanie zakryć tego co potrzeba, a dodatkowo jeszcze bardziej podkreśla suche partie skóry. Wtedy dosyć nieładnie zbiera się na brodzie i w jej okolicach. A także podkreśla pory i po pewnym casie zaczyna miejscami znikać.


Używam go od stycznia i zużyłam już prawie całe opakowanie. Dodatkowo używam go dość sporo, bo jedna warstwa mi najczęściej nie wystarcza i miejscami dokładam jeszcze drugą. W tym tygodniu powinnam go już zużyć. Na razie nie mam ochoty kupować kolejnego - raczej wypróbuję inny podkład.
Czytaj dalej »