31 sierpnia 2012

Zakupy sierpniowe


Będąc w Rossmannie skusiłam się na:
- Facelle płyn do higieny intymnej - wiele osób chwali jego działanie na włosach więc kupiłam z ciekawości jak sprawdzi się u mnie. Kosztował 6,29 zł;
- IVR maseczka oczyszczająca z glinką - ma za zadanie głęboko oczyszczać i rozświetlać. Kosztowała 9,99 zł;
- Exclusive Cosmetics maseczka hialuronowa w płatku fizelinowym z kwasem hialuronowym, ekstraktem z kiełków pszenicy i aloesem za 10,99 zł.
- z kolekcji limitowanej Essence Miami Roller Girl skusiłam się tylko na błyszczyk do ust zmieniający kolor za 7,99 zł;
- Green Pharmacy krem do stóp relaksujący przeciw obrzękom za ok 7 zł.

W pewnej małej drogerii odkryłam, że mają w sprzedaży kosmetyki firmy Marion. Na razie skusiłam się tylko na 60-sekundowe maseczki do włosów: jedna jest z olejkiem arganowym, druga z octem z malin i koktajlem owocowym. Każda za 2,50 zł.

Bardzo jestem ciekawa jak będzie oczyszczała twarz mieszanka petroleum (cena 9,99 zł) oraz olejku pichtowego (ok 8 zł). Już je zmieszałam i użyłam kilka razy. Na razie jest to jeszcze za szybko, aby pisać o efektach.

Dorwałam w końcu błyszczyk firmy Bell z limitowanej serii Royal Glam w kolorze numer 63. Obeszłam wiele sklepów i akurat ten kolor był wykupiony, aż w końcu udało mi się dostać go na stoisku Bell. Kosztował 14,80 zł.

Kupiłam tez dwa lakiery z MIYO.  Lakier MIYO Mini Drops w kolorze numer 60 exotic flower zdobyłam w Super Pharmie. Natomiast lakier MIYO Nailed it! kupiłam w małej drogerii. Jest to odcień numer 08 princess. Za każdy zapłaciłam ok 5 zł.

Potrzebowałam mocniej kryjącego fuidu, dlatego skusiłam się na delikatny fluid intensywnie kryjący o przedłożonej trwałości z SPF 20 z Pharmacerisu. Potrzebowałam go natychmiast więc nie czekałam na żadne promocje i dałam za niego 39,95 zł.

Dostałam też kilka kosmetyków do wypróbowania od osoby u której się one nie sprawdziły. A są to:


- balsam do kąpieli dla matek Babydream. Chcę go wypróbować na włosach i porównać z płynem Facelle.
- szampon i odżywka z Biosilk.
Czytaj dalej »

29 sierpnia 2012

Zużycia sierpnia

W tym miesiącu jestem zadowolona z ilości kosmetyków, które udało mi się zużyć. Nie wszystkie z nich zużyłam w przeciągu sierpnia. Niektóre używałam już wcześniej, a w tym miesiącu zabrałam się za ich wykończenie. Na pólkach w łazience zrobiło się trochę luźniej. I o to mi chodziło, bo muszę zrobić miejsce na kosmetyki mojego narzeczonego. Opakowania nie ze wszystkich kosmetyków, które zużyłam znajdują się na zdjęciu, ale o tym jeszcze napiszę. 
Sierpniowe zużycia prezentują się następująco:


1. LIRENE - mleczko głęboko nawilżające do skóry suchej i normalnej - pisałam o nim TUTAJ

2. ORIGINAL SOURCE - żel pod prysznic mango & macadamia - jego recenzja nie pojawiła się na blogu. Uznałam, że już tyle o tych żelach napisano, że nikt nie chciałby czytać kolejnej jego recenzji. W każdym bądź razie jest to dobry żel i lubiłam go używać. Bardzo podobał mi się jego zapach.

3.  BIELENDA - musujący piasek do kąpieli z ekstraktem z owoców figi - w końcu go zużyłam. Męczyłam się z nim długo, aż w tym miesiącu się zaparłam i postawiłam sobie za cel go wykończyć. Czemu mi nie spasował ??? - o tym TUTAJ.

4. BEBEAUTY - sól do kąpieli - lubię te sole. Parę słów pisałam o nich TUTAJ.

5. PHARMACERIS - delikatny płyn do demakijażu oczu - jego recenzja pojawiła się TUTAJ.

6. PHARMACERIS - odżywka odbudowująca do włosów cienkich i delikatnych - bardzo ją lubiłam. Miała piękny zapach. Więcej napisałam o niej TUTAJ.

7. LIRENE - lekki krem bioaktywnie nawilżający na dzień - jego recenzje możecie przeczytać TUTAJ.

8. Na dole zdjęcia, pod żelem z Original Source leżą dwa przezroczyste opakowania po balsamach do ciała: Fresh Lime oraz Sweet Raspberry. Trafiły do mnie z wymianki, ale nie wiem co to jest za firma. Pisze na nich tylko, że zostały wyprodukowane dla Tesco. Żele te były bardzo fajne i miały piękne zapachy. Przyjemnie było je używać. Był z nimi jeszcze balsam do ciała - Juicy Orange, ale nie mam już jego opakowania. Było ono bardzo twarde, a balsam bardzo gęsty i jak pewnego dnia opakowanie zostało zbyt mocno ściśnięte, to popękało na kawałki. Z tych trzech kosmetyków balsam miał najładniejszy zapach. Dodatkowo był bardzo mocny i unosił się po całym domu. Jak ktoś do nas przyszedł to zaraz się pytał - co tak u was ładnie pachnie ???

9. L'BIOTICA BIOVAX - serum wzmacniające A + E - bardzo je lubiłam używać. Jego działanie lubiły też moje włosy. Pisałam o nim TUTAJ.

10. ZRÓB SOBIE KREM - olej z pachnotki organiczny - parę słów na temat jego działania napisałam TUTAJ.

11. LA CLAREE - serum rozświetlające - jego recenzja pojawiła się TUTAJ. 

12. YVES ROCHER - krem intensywnie odżywiający do suchych stóp - jego recenzja nie pojawiła się na blogu. Nie wiem właściwie czemu. Miałam o nim napisać, a potem zapomniałam. Lubiłam używać ten krem. Zawiera olejek eteryczny z lawendy i ma dość przyjemny zapach. Z jego właściwości nawilżających też jestem zadowolona.

13. BESAVE - mleczko organiczne do demakijażu odżywiająco nawilżające - jego recenzja pojawiła się TUTAJ.

14. SANOTINT - szampony i odżywki do włosów - pisałam o nich TUTAJ.

15. MIYO - tusz pogrubiający z silikonową szczoteczką - jego recenzja nie pojawiła się na blogu. Bardzo dobrze rozczesuje rzęsy i kryje je już po nałożeniu jednej warstwy. Kosztuje ok 8 zł. Niestety dość szybko zaczyna zasychać. Największy problem jaki z nim miałam to zawsze musiałam się nim podbrudzić. Malując się nim czułam się tak jakbym miała swój pierwszy tusz w życiu i dopiero zaczynała się uczyć jak go używać. Albo odbił mi się na dolnej powiece, albo pobrudziłam sobie nim górną powiekę - i tak za każdym razem.

16. URBAN DECAY - baza pod cienie - pisałam o niej TUTAJ.

17. MYDLARNIA U FRANCISZKA - olej z pestek śliwek tłoczony na zimno - miałam jego tylko małą odlewkę, a i tak wystarczyła na kilka użyć na włosy. Jestem zadowolona z jego działania i rozważam zakup pełnowymiarowego opakowania. Na zdjęciu nie ma pojemniczka, w którym trzymałam ten olej, bo był mi potrzebny już na coś innego.

18. MYDLARNIA U FRANCISZKA - solny peeling z masłem shea i wysokiej jakości olejami roślinnymi - tego peelingu miałam również tylko małą odsypkę, ale wystarczył mi na kilka użyć. Na początku obawiałam się, że podrażni mi skórę, bo zawiera sól. Ale nie robi nic takiego. Skóra nawet nie jest zaczerwieniona po jego użyciu. W trakcie mycia sól zaczyna się rozpuszczać i peelingu robi się coraz mniej, tworzy się też tłusta warstewka, która po wytarciu nie jest już wyczuwalna. Nie przesusza skóry. Jest to całkiem fajny peeling.

19. ZRÓB SOBIE KREM - hydrolat rozmarynowy - opakowania po tym hydrolacie również nie ma na zdjęciu. Było mi potrzebne do rozrobienia w nim mieszanki petrolleum z olejkiem pichtowym. Jeśli chodzi o hydrolat to jestem z niego bardzo zadowolona. Stosowałam go jako tonik. Świetnie odświeża i oczyszcza twarz. Sprawdził się nieźle przy mojej mieszanej cerze uspokajając ją i redukując wydzielanie sebum. Po przetarciu nim skóra nie była ani sucha ani ściągnięta, jak to nieraz bywało po różnych tonikach, które używałam.
Czytaj dalej »

27 sierpnia 2012

FARMONA - waniliowy scrub do mycia ciała

Waniliowy scrub do mycia ciała z serii Sweet Secret jest kolejnym kosmetykiem firmy Farmona, który otrzymam do testów. Lubię, gdy tego typu kosmetyki są mocnymi zdzierakami martwego naskórka. A przy tym mają ładny zapach, umilając tym moje "domowe spa". Niestety scrub ten nie spełnił wszystkich moich oczekiwań.


Od producenta:
Słodka uczta dla ciała i zmysłów! Wyjątkowy kosmetyk o gęstej konsystencji i wspaniałym orientalnym zapachu został stworzony do mycia i pielęgnacji ciała, dla osób, które cenią produkty naturalne i chcą podarować sobie chwile przyjemności. Specjalnie opracowana, bogata receptura na bazie ekstraktu z wanilii i dojrzałych daktyli błyskawicznie poprawia kondycję i wygląd skóry, a drobinki ścierające usuwają zanieczyszczenia i martwe komórki naskórka, poprawiając mikro-krążenie i dotlenienie skóry. regularne stosowanie Waniliowego scrubu pod prysznic zapewnia uczucie wypielęgnowanej i jedwabiście gładkiej skóry, nadając jej jednocześnie przytulny zapach, który pobudza, uwodzi i inspiruje.
Sposób użycia: Scrub nanieść na zwilżoną skórę wykonując delikatny masaż, a następnie spłukać ciepłą wodą.

Opakowanie: białe, plastikowe, okrągłe pudełko z odkręcaną nakrętką. Scrub na początku zabezpieczony jest folią. Opakowanie to jest wygodne w użyciu. Posiada też ładny design.


Konsystencja: nie za rzadka, ale też nie za gęsta. Jest to scrub drobnoziarnisty. Ma kolor mleczno-żółty. Zawiera żółte i brązowe drobinki ścierające. Nie pieni się.

Zapach: dziwny - mi się on nie podoba. Nie wyczuwam w nim zapachu wanilii, bardziej raczej daktyle. W opakowaniu zapach ten jest bardzo intensywny, na skórze na szczęście już go nie czuć. Ale czytałam też opinie osób, którym ten zapach bardzo się podobał. To wszystko kwestia upodobań zapachowych.

Działanie: jeśli chodzi o jego działanie ścierające to jestem z niego bardzo zadowolona. Mimo że zawarte w nim drobinki są małe, to świetnie usuwają martwy naskórek, pozostawiając skórę bardzo gładką. Mogę go polecić osobom lubiącym tzw. "mocną ścierkę". Dla osób o skórze wrażliwej może okazać się za mocny. Dla mnie te drobinki mają jeden minus - ciężko było mi je zmyć ze skóry. Przez to ten produkt bardziej sprawdzi się pod prysznicem niż w wannie, gdzie pełno ich pływa w wodzie i dalej przyklejają się do skóry. Po spuszczeniu wody osadzają się w wannie. Produkt ten jest wydajny. Już niewielka jego ilość wystarczy, aby rozprowadzić go na skórze. Scrub ten nie wysusza skóry, nie podrażnił mnie, ani nie uczulił. Na plus mogę dodać jeszcze to, że w jego składzie znajduje się m.in. olejek z dziurawca i tamaryndowca indyjskiego, wanilia, łupinki orzechów makadamia, wosk pszczeli. Minus w składzie to np. zestaw parabenów. Firma ta znajduje się na wizażowej liście firm nie testujacych kosmetyków na zwierzętach.

Moja opinia: podoba mi się jego działanie ścierające. Jednak jego zapachu nie mogę znieść i przez to nie skuszę się na zakup tego kosmetyku. Natomiast na stronie internetowej Farmony wypatrzyłam czekoladowy peeling cukrowy do ciała, którego jestem bardzo ciekawa. Jakby miał takie samo działanie peelingujące i przyjemniejszy zapach było by świetnie. 

Pojemność: 225 ml

Cena: 12,50 zł

Dostępność: drogerie stacjonarne (np. widziałam je w Drogerii Natura) oraz internetowe, a także sklep online Farmony

Skład: Aqua, isopropyl myristate, pumice, glyceryl stearate citrate, cetearyl alcohol, paraffinum liquidum, cyclomethicone, parfum, glyceryl stearate, helianthus annuus seed oil, glycerin, cocamidopropyl betaine, phenoxyethanol, methylparaben, butylparaben, ethylparaben, propylparaben, vanilla, propylene glycol, tamarindus indica extract, macadamia ternifolia shell, cera alba, acrylates /c10-c30 alkyl acrylate crosspolymer, xanthan gum, disodium edta, sodium hydroxide, ci 16255, ci 19140, bha.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
Dziękuję Pani Beacie z Agencji Werner i Wspólnicy za udostępnienie mi tego produktu do przetestowania. Pragnę zaznaczyć, że fakt otrzymania kosmetyku za darmo w żaden sposób nie wpłynął na obiektywność mojej recenzji.
Czytaj dalej »

25 sierpnia 2012

Płukanka z łupin orzecha włoskiego

Przepis na tę płukankę znalazłam na blogu Anwen w poście pt. DIY: naturalna farba do włosów i inne przepisy na ich przyciemnienie. Możecie znaleźć tam przepisy na wykonanie naturalnej ciemnej farby do włosów, maceratu oraz płukanki z łupin orzecha włoskiego. Ja na początek postanowiłam wypróbować płukankę. Z tym, że z tych trzech mikstur będzie ona miała najsłabsze właściwości przyciemniające. Jednak od czegoś trzeba zacząć. Nieco za późno zabrałam się za robienie tych przepisów, bo do nich potrzeba orzechów zbieranych na przełomie lipca i sierpnia.

Do przyrządzenia płukanki potrzebujemy:

Zielone łupiny orzecha włoskiego oraz wodę.

Rozdrobnione łupiny należy gotować przez 2 godziny na wolnym ogniu. Tak powstały wywar (po przecedzeniu) używamy do ostatniego płukania włosów po umyciu.

I ja tak właśnie zrobiłam. Mikstura ta jest koloru bardzo ciemnego i jest prawie bez zapachowa.


Moje spostrzeżenia po jej użyciu są następujące:
- włosy po kontakcie z tą płukanką zrobiły się sztywne i szorstkie w dotyku przez co trudniej je rozczesać.
- trzeba uważać, bo płukanka wszystko brudzi. Po wannie niby tylko przepłynęła, a od razu zrobiła się brudna. Najgorsze było to, że ciężko było to zmyć. Trzeba uważać też na ręce - najlepiej założyć foliowe rękawiczki, aby chronić skórę rąk. Uważałam też, aby nie pobrudzić płukanką skóry głowy.
- o ile w szklance mikstura jest prawie bez zapachowa, to na włosach czuć już jej zapach. Włosy pachną młodymi orzechami. Zapach ten utrzymuje się dość długo.
- przy każdym myciu kolor wypłukuje się.
- po dłuższym używaniu zaczyna przesuszać włosy (zwłaszcza końcówki). Moje włosy zrobiły się bardziej suche już po drugim jej użyciu.
- płukanka przyciemniła trochę włosy. Muszę przyznać, że spodziewałam się mniej widocznych efektów. Zdjęcie "PO" przedstawia włosy po drugim farbowaniu.


Podsumowując:                                                                                                                    

Ciekawie było wypróbować tę płukankę, ale stwierdziłam, że nie zrobię jej więcej. Za dużo brudzenia przy niej jest i z czasem za bardzo wysusza włosy. Zastanawiam się jeszcze czy próbować robić macerat. Przygotowuje się go z łupin orzecha włoskiego, z tym że zalewa się je mocno podgrzanym olejem. Może będzie mniej przesuszał włosy ?
Czytaj dalej »

24 sierpnia 2012

TAG: Versatile blogger

Do tego TAGu zostałam nominowana przez Wypróbuj Sama - cieszę się, że o mnie pomyślałaś :))


Zgodnie z regulaminem mam napisać 7 rzeczy, których o mnie nie wiecie: 

1. Od bardzo dawna marzę o tym, aby mieć szynszyle - uwielbiam te zwierzaki. Chciałam je mieć już od szkoły średniej, ale rodzice wyrazili ostry sprzeciw. Było o to wiele awantur. W cale nie chodzi tu o to, że bym się nimi nie zajmowała. Rodzice uważają, że od szynszyli będzie śmierdzieć. Moja siostra ma króliki i jak z nimi przyjeżdża do domu to rodzicom zaraz przeszkadzają.

2. Chciałabym przeprowadzić się do swojego mieszkania - na razie pozostaje to w sferze marzeń, bo nie mam na to funduszy. We wrześniu będzie rok od kiedy jestem bezrobotna. Ślub też tu wiele nie zmieni, bo będziemy musieli i mieszkać (w planach jest, że tylko przez jakiś czas, ale nie wiadomo jak to się ułoży jeszcze) u któregoś z rodziców.

3. Nie lubię piec placków - nigdy nie wiem czy już się upiekły, czy to już zakalec. Jedyne jakie robię, to takie, które nie wymagają pieczenia.

4. Uwielbiam błyszczyki - mam ich już dość sporo - ok 15. Nie powinnam kupować już następnych, a wciąż się za nowymi rozglądam.

5. Latem komary to moja zmora - jestem najbardziej pogryziona z wszystkich domowników. Komary mnie wprost uwielbiają. A ja jestem uczulona na ich ugryzienia, bo robią mi się z nich wielkie, bolące bąble.

6. Nie ruszam się z domu bez zegarka na ręce - wiele osób się temu dziwi mówiąc: masz przecież zegarek w telefonie. A ja nie uznaję zegarka w telefonie, wolę takie klasyczne. W ich przypadku też mam pewne wymagania - nie możne to być zegarek elektroniczny, tylko taki ze wskazówkami. Dodatkowo na tarczy ma mieć cyfry - nie lubię zegarków z samymi tylko kropkami.

7. Od pewnego czasu bardzo lubię tańczyć - od zawsze do tańca byłam wielkie beztalencie. Przez to nie lubiłam chodzić na wesela czy imprezy (to była dla mnie męczarnia). Zmieniło się to od kiedy zaczęliśmy z narzeczonym chodzić na kursy tańca. Nasze ulubione tańce to disco samba oraz doscofox. Znamy też podstawy: samby, rumby, jive, tanga, foxtrota, walca angielskiego, walca wiedeńskiego, cha-cha, salsy, rock and roll'a. Na pierwszy taniec trenujemy układ do walca wiedeńskiego.

a następnie nomimować 10 kolejnych blogerek. W związku z tym, że wiele osób brało już udział w tym TAGu nominuję:
maxcom
Kawaii-doll
smykusmyka
my-pink-plum
Yasniiable 

Przy okazji chciałam Wam jeszcze opisać wczorajszą niespodziewaną burzę. Nagle zaczął padać też grad. Był dość duży - tak ok 2-3 cm średnicy. Kule gradowe uderzały tak mocno w okno mojego pokoju, że zaczęłam się obawiać, że szybę wybiją. Było bardzo duszno i grad od razu zaczął się topić. Połamał wiele gałęzi, które leżały porozrzucane razem z wielka ilością spadłych liści.


Czytaj dalej »

23 sierpnia 2012

WIBO - Growing Lashes Stimulator Mascara

Jest to jeden z kosmetyków, które odkryłam dzięki blogerkom. A mianowicie maskara pogrubiająca stymulująca wzrost rzęs. Od pewnego czasu używałam maskary Volume Million Lashes z L'Oreal, którą bardzo lubiłam, jednak miała dwa ALE. Otóż jest dość droga (kupowałam ją tylko na promocjach), dodatkowo firma ta znajduje się na liście PETA oraz wizażowej firm testujacych kosmetyki na zwierzętach. Zaczęłam szukać innego tuszu i tak oto dzięki wielu pozytywnym recenzjom zakupiłam ten z Wibo.


Od producenta:
Marzysz o znacznie dłuższych, grubszych i mocniejszych rzęsach? Wypróbuj mascarę Growing Lashes Stumulator, która pielęgnuje i odżywia rzęsy, a jednocześnie stymuluje ich wzrost, dzięki czemu zapewnia ich ekstremalne wydłużenie. Zawarte w formule odżywcze proteiny jedwabiu, D-Panthenol oraz kolagen dodatkowo wzmacniają, regenerują, chronią i pielęgnują osłabione torebki włosowe, a unikalne peptydy wspomagają naturalny wzrost rzęs.

Opakowanie: bardzo podoba mi się jego zielony kolor. Jest proste i bardzo estetyczne. Niestety napisy dość szybko zaczynają się na nim ścierać.


Szczoteczka: jest bardzo mała. Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, to pomyślałam sobie - tym się nie da rzęs wymalować. Tak się może tylko wydawać, bo nie dość, że da się nią rzęsy pomalować, to jeszcze uzyskuje się bardzo dobry efekt. Dla porównania zrobiłam jej zdjęcie ze szczoteczką tuszu z L'oreala.


Działanie: w makijażu dobrze rozczesane i pogrubione rzęsy to dla mnie podstawa. Bardzo długo potrafię manewrować szczoteczką po rzęsach, aż do momentu, gdy jestem zadowolona z efektów. Z tego tuszu firmy Wibo jestem bardzo zadowolona. Ładnie wydłuża rzęsy i pogrubia je. Nie skleja rzęs, ani nie odbija się na skórze. Już jedna jego warstwa wystarczy, aby pokryć rzęsy i nadać im odpowiednią grubość. Ma piękny odcień czerni. Jego trwałość jest też dość dobra. Troszkę zaczyna się kruszyć pod koniec dnia, gdy mam go już bardzo długo na rzęsach. Co właściwie nie jest jego wielką wadą. Jedynie jeśli chodzi o ten efekt stymulacji wzrostu rzęs, to niestety go nie zauważyłam. Używam go od kwietnia, a moje rzęsy są dalej takie same jak były. Ważne jest za to, że nie uczulił mnie, ani nie podrażnił.

Moja opinia: tusz dobrze sprawował się u mnie przez 4 miesiące. Teraz jednak zaczyna już zasychać. Przekonał mnie jednak do siebie swym działaniem i zapewne kupię następny. Zwłaszcza, że jego cena nie jest wysoka.

Pojemność: 8 ml

Cena: ok 10 zł

Używałyście ten tusz ??
Jakie są Wasze wrażenia ??
Czytaj dalej »

21 sierpnia 2012

DR IRENA ERIS - śródziemnomorska jogurtowa maska głęboko nawilżająca

Maseczka ta pochodzi z linii Dr Irena Eris SPA RESORT FACE CAPRI. Bardzo się ucieszyłam, gdy otrzymałam ją do testów. Kosmetyki z serii Spa Resort bardzo mnie ciekawiły, ale od zakupu odstraszała mnie ich cena.


Od producenta:
rozświetlanie + rewitalizacja + głębokie nawilżenie
Główne składniki: ekstrakt z algi błękitnej, hialuronian sodu, wosk ze skórki cytryny, witamina C
Działanie: Zniewalająca lazurem, jogurtowa maska do twarzy, natychmiastowo przywróci blask cerze zmęczonej i poszarzałej. Wosk ze skórki cytryny wraz z witaminą C zrewitalizuje komórki, zwiększy syntezę kolagenu i załagodzi zaczerwienienia. Poczuj ożywczy zastrzyk pielęgnacyjnej bryzy i pozwól ukoić pragnienie skóry zmęczonej i przesuszonej.

Opakowanie: jest prześliczne. Utrzymane jest w niebiesko-srebrnej kolorystyce. Jak stoi na półce, to wśród innych kosmetyków prezentuje się bardzo elegancko. Opakowanie wykonane jest z miękkiego plastiku, który nie jest przezroczysty. Jednak jak weźmie się go pod światło, to wyraźnie widać ile maski jeszcze pozostało.

Zapach: bardzo przyjemny i delikatny.


Konsystencja: bardzo lekka. Maska jest koloru błękitnego.

Działanie: największą jej zaletą jest wydajność. Wystarczy użyć jej niewielką ilość. Ja stosowałam ją na twarz, szyję i dekolt, a wciąż jeszcze sporo mi jej zostało. Aplikacja tej maski jest prosta. Jak podaje producent: niewielką ilość nanieść na oczyszczoną skórę twarzy i pozostawić na 5-10 minut. Następnie zmyć wacikiem nasączonym wodą lub tonikiem. Stosować 1-2 razy w tygodniu w zależności od potrzeb skóry. Ja tak właśnie ją stosuję. Bardzo łatwo się ją nakłada i rozprowadza na twarzy. Szybko się wchłania. Potem koniecznie trzeba jej resztki zetrzeć z twarzy, bo to co z niej zostaje wygląda okropnie. Jest to taka niebieskawa, bardzo błyszcząca warstwa. Łatwo to zetrzeć, ale trzeba się do tego przyłożyć, bo można miejscami ją przeoczyć i zostawić na skórze.
Jeśli chodzi o efekty nawilżające tej maski to jestem z nich zadowolona. Po jej użyciu moja skóra jest dobrze nawilżona. Natomiast jeśli chodzi o rozświetlenie, to muszę się tu do czegoś przyczepić. Jak patrzę z daleka na swoje odbicie w lustrze, to faktycznie skóra jest bardzo ładnie rozświetlona. Problem zaczyna się po zerknięciu na siebie z bliska. Maska ta zawiera setki maluteńkich, błyszczących drobinek. Nawet po przetarciu skóry wacikiem, sporo ich jeszcze zostaje. Jak zerkam z bliska na moje odbicie w lustrze, to czuję się jak świecąca lampa dyskotekowa. Wrrr.... Tak poza tym, to maska ta nie uczuliła mnie, nie podrażniła, nie miałam też uczucia szczypania w trakcie, gdy była nałożona na skórę. Firma ta jest na wizażowej liście firm nie testujacych kosmetyków na zwierzętach.

Moja opinia: Spodziewałam się po tej masce trochę innych rozświetlających rezultatów - zwłaszcza, że kosmetyki z serii Spa Resort zdobyły dużo nagród. Nie wiem czy bym zdecydowała się na zakup tej maski, nawet gdyby była dużo tańsza. Dlatego cieszę się, że miałam możliwość ją wypróbować.

Pojemność: 75 ml

Cena: 99 zł

Dostępność: ta seria dostępna jest tylko w Douglasie.

Skład: Aqua, Butylene Glycol, Hydrogenated Olive Oil Decyl Esters, Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil, C14-22 Alcohol, Caprylic/Capric Triglyceride, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Pentaerythrityl Tetraisostearate, Cera Alba (Beeswax), Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, C12-20 Alkyl Glucoside, C12-15 Alkyl Benzoate, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Isohexadecane, Polysorbate 80, Tribehenin, Candelilla Cera, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract, Sorbitol, Ascorbyl Tetraisopalmitate, Sodium Hyaluronate, PEG-10 Rapeseed Sterol, Ceramide 2, Algae Extract, Palmitoyl Oligopeptide, Methylparaben, Phenoxyethanol, Diazolidinyl Urea, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Potassium Sorbate, Parfum, Hexyl Cinnamal, Limonene, Butylphenyl Methylpropional, Linalool, Citronellol, Mica, CI 77891, CI 42090, CI 60730. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję firmie Dr Irena Eris za udostępnienie mi tego produktu do przetestowania. Pragnę zaznaczyć, że fakt otrzymania kosmetyku za darmo w żaden sposób nie wpłynął na obiektywność mojej recenzji.
Czytaj dalej »

19 sierpnia 2012

FARMONA - kokosowy sorbet do mycia ciała

Bardzo się ucieszyłam, gdy otrzymałam propozycję przetestowania tego kosmetyku. Już z samej nazwy wydał się kuszący. Ciekawiło mnie jaką konsystencję i wygląd będzie miał sorbet, bo do tej pory nie używałam jeszcze takiego kosmetyku. No i oczywiście jego zapach - uwielbiam kokosy i banany, a ich połączenie wydało mi się bardzo intrygujące.


Od producenta:
Słodka uczta dla ciała i dla zmysłów! Wyjątkowy kosmetyk o delikatnej, jedwabistej konsystencji i urzekającym, egzotycznym zapachu dojrzałych kokosów i bananów został stworzony do  mycia i pielęgnacji ciała, dla osób, które cenią produkty naturalne i chcą podarować sobie chwile przyjemności. Specjalnie opracowana, bogata receptura doskonale myje oraz natłuszcza i wygładza, poprawiając kondycję i wygląd skóry. Regularne stosowanie kokosowego sorbetu pod prysznic nie wysusza skóry, doskonale ją nawilża i odżywia, a także na długo pozostawia uczucie świeżości oraz apetycznie słodki, egzotyczny zapach i jedwabiście gładką skórę.


Opakowanie: biała, plastikowa butelka. Nie ma ona pompki, ale i tak kosmetyk ten łatwo z niej się wylewa. Nie wydobywa się przy tym go zbyt dużo. Jedyne zastrzeżenia mam co do trwałości zatyczki - popękała i pokruszyła się w dwóch miejscach. Przy każdym użyciu jakiś kawałeczek z niej odpada.


Konsystencja: to zdecydowanie nie jest sorbet. Kosmetyk ten ma konsystencję żelową, dość rzadką. Jest koloru białego. Zawarte są w nim takie małe, białe drobinki. Nie jest to peeling - bardziej przypomina mi to jakby wiórki kokosa. Drobinki te rozpływają się po zetknięciu ze skórą i wodą.

Zapach: bardziej da się wyczuć banany - ich zapach jest intensywniejszy. Ale kokos też jest w miarę wyczuwalny. Zapach ten jest bardzo ładny. Niestety jak dla mnie trochę za słodki i po pewnym czasie zaczyna mnie mdlić. Dla fanek słodkich zapachów będzie w sam raz.

Działanie: kosmetyk spełnia swoje podstawowe zadanie, jakim jest oczyszczanie ciała. Jest fajnym umilaczem kąpieli, bo jego zapach unosi się po całej łazience. Niestety nie utrzymuje się on już na skórze. Pieni się dosyć słabo, właściwie to prawie wcale. Nie zauważyłam, aby poprawił kondycje i wygląd mojej skóry. Cały czas jest ona taka sama. Również nie nawilża, ani nie odżywia. Z drugiej strony jednak nie wysuszył jej też. Zresztą nie nastawiałam się bardzo na takie jego działanie, bo po kąpieli i tak używam jeszcze balsamu do ciała. Nie podrażnił mnie, ani nie uczulił. Jest to kosmetyk mało wydajny - przy codziennym użytkowaniu nie starczył by na długo. Dlatego używam go co jakiś czas, aby mieć go dłużej. Najlepiej w takie ponure i smutne dni, aby poprawić sobie trochę humor. Firma ta znajduje się na wizażowej liście firm nie testujacych kosmetyków na zwierzętach.

Moja opinia: ma u mnie plus za właściwości oczyszczające i za zapach. Niestety kosmetyk nie spełnia większości obietnic producenta związanych z gładkim i natłuszczonym ciałem. Pewnie raz na jakiś czas kupię jego opakowanie, aby umilić sobie kąpiel.

Pojemność: 225 ml

Cena: ok 12 zł

Dostępność: drogerie

Skład: AQUA, SODIUM LAUROYL SARCOSINATE, HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL, COCAMIDOPROPYL BETAINE, COCOS NUCIFERA OIL, PARFUM, ISOPROPYL MYRISTATE, MUSA SAPIENTUM FRIUT EXTRACT, SIMMONDSIA CHINENSIS (JOJOBA) BUTTER, HYDROGENATED JOJOBA OIL, XANTHAN GUM, ACRYLATS/C10-30 METHYLISOTHIAZOLINONE, INULIN LAURYL, CARBAMATE, SODIUM HYDROXIDE, DISODIUM EDTA, LIMONENE, BHA.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziękuję Pani Beacie z Agencji Werner i Wspólnicy za udostępnienie mi tego produktu do przetestowania. Pragnę zaznaczyć, że fakt otrzymania kosmetyku za darmo w żaden sposób nie wpłynął na obiektywność mojej recenzji.
Czytaj dalej »

17 sierpnia 2012

Laminowanie włosów

Również i ja uległam fali laminowania włosów. Miałam to zrobić wcześniej, ale ciągle zapominałam kupić żelatynę. Po prostu mam pamięć dobrą, ale krotką ;P Wchodząc do sklepu powtarzałam sobie: kupić żelatynę, będąc w sklepie: co to ja miałam jeszcze kupić ???, a po powrocie do domu: miałam kupić żelatynę !!! Ale w końcu udało się i w środę laminowałam włosy po raz pierwszy.

Moja mieszanka wyglądała tak:

- łyżeczka żelatyny (ja miałam Dr. Oetker),
- 5 łyżeczek wrzątku,
po wymieszaniu dodałam:
- łyżeczkę odżywki - Alterra granat i aloes
- 2 krople oleju z pestek śliwek

Przygotowanie: 
Włosy umyłam szamponem z Alterry migdały i jojoba. Potem odsączyłam je trochę w ręczniku

Nakładanie:
Nie było takie złe. Mieszanka łatwo rozprowadziła się na włosy, na które potem nałożyłam czepek foliowy. Wszystko dobrze trzymało się na włosach - nic nie kapało, ani nie spływało. Mieszankę trzymałam na głowie przez 45 minut.

Zmywanie: 
Tej części obawiałam się trochę, ale okazało się, że nie jest tak źle. Pod letnią wodą mikstura szybko się zmyła. Jednak, gdy włosy już wyschły okazało się, że w jednym miejscu troskę żelatyny zostało. Zeschła na włosach i musiałam to miejsce jeszcze raz zmyć.

Suszenie:
Na początku pozostawiłam moje włosy, aby same wyschły. Jednak schodziło im to dłużej czasu niż zwykle i w pewnym momencie chwyciłam za suszarkę, bo byłam ciekawa efektów na włosach po laminowaniu. Prezentuje je to zdjęcie zrobione zaraz po wysuszeniu włosów:



Efekty dzień I:
- pierwsze co zaraz rzuciło mi się w oczy to z włosów zrobił się puch (może jest to efekt przeproteinowania i następnym razem spróbuje dać więcej oleju),
- włosy są bardzo leciutkie,
- w dotyku są dziwne - takie miękko-szorstkie. Niby są bardzo mięciutkie i gładziutkie, ale równocześnie są szorstkie, co powoduje, że bardziej mi się plączą niż zazwyczaj,
- nie wiem czy są błyszczące bardziej niż zwykle - może ciut ciut,
- końcówki włosów zaczęły mi się lekko kręcić,
- najbardziej jestem zadowolona z tego, że włosów wydaje się jakby było więcej albo były grubsze.

Efekty dzień II:
- rano po nocy włosy były bardzo poplątane (mimo że jak zawsze związałam je na noc),
- bałam się, że mogą zrobić się nieprzyjemne i oblepione, a tu nic z tych rzeczy. Zniknął wczorajszy puch i dopiero dziś włosy wyglądają tak jak powinny. Dalej są świeże i miękkie.
- końcówki mi się fajnie pokręciły. Włosy związane w kucyk tworzą "sprężynkę":



Efekty dzień III:
- rano włosy miałam poplątane i zakołtunione,
- a jeśli chodzi o ogólne wrażenie to włosy zrobiły "kaput" - przetłuściły się przy nasadzie, na końcach jeszcze są takie w miarę. Dziś muszę już je umyć.

Podsumowując:
Będę dalej próbować laminować włosy. Wypróbuje je z innymi odżywkami i olejami. Spróbuje też zmienić proporcje, np. żelatynę rozpuszczę w większej ilości wody, dodam więcej oleju, itp. Chyba robię się coraz większą włosomaniaczką :))
Czytaj dalej »

15 sierpnia 2012

SANOTINT - szampony i odżywki do włosów

Jakiś czas temu dostałam od znajomej sporo próbek szamponów i odżywek firmy Sanotint. Zanim zaczęłam je używać to przeleżały sobie troszkę, a cześć z nich rozdałam znajomym. Aż w końcu przyszła pora, aby je użyć.

Wypróbowałam dwa rodzaje szamponów:
- szampon do włosów normalnych,
- szampon rewitalizujący;

oraz dwa rodzaje odżywek do włosów:
- odżywka rekonstruująca włosy,
- maska jedwabna do włosów.


 SZAMPON DO WŁOSÓW NORMALNYCH oraz SZAMPON REWITALIZUJĄCY:

Postanowiłam napisać o obu tych szamponach na raz, ponieważ mają na moje włosy bardzo zbliżone działanie. Dobrze myją włosy, a jednocześnie nie są one szorstkie w dotyku i dzięki temu nie plączą się. Dla mnie jest to ważne, bo mam jeden szampon (innej firmy), który tak plącze mi włosy, że zaraz mam jeden wielki kołtun na głowie. Po wyschnięciu włosy są miękkie i gładkie w dotyku. Dzięki użyciu tych szamponów dokonałam też pewnego odkrycia - a mianowicie wiem już co to znaczy, że włosy są sypkie w dotyku. Słyszałam o tym już wiele razy, że ktoś po umyciu ma takie włosy, ale nie wiedziałam jakie to jest uczucie. Po używaniu żadnego z szamponów, które do tej stosowałam, nie miałam takich sypkich włosów jak po tych szamponach firmy Sanotint. Daje się to wyczuć już po pierwszym ich użyciu. Po umyciu tymi szamponami włosy nie przetłuszczają mi się zbyt szybko. Mogłam je myć co trzeci dzień.

Pojemność: próbki - 5 ml, produkt pełnowymiarowy 200 ml

Cena: ok 50 zł

Skład szampon do włosów normalnych: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamodopropyl Betaine, Coco Glucoside, Polyquaternium-7, Sodium Chloride, Glycerin, Polyquaternium-22, Glyceryl Oleate, Parfum, Phenoxyethanol, Sorbic Acid, Caprylyl Glycol, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Propylene Glycol, Panicum Miliaceum Extract, Plantago Majior Extract, Malva Silvestris Extract, Equisetum Arvense Extract, Althea Officinalis Extract, Trigonella Foenum Graecum Extract, citric Acid, Benzyl Salicylate, Coumarin.
Skład szampon rewitalizujący: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Sodium Chloride Tallowamphopolycarboxyglycinate, Cocamide Dea, Cocamidopropyl Betaine, methyl Salicylate, Polyquaternium-22, Lactic Aid, Isopropyl Stearate, Hydrolized Keratin, Polysorbate-20, Panthenol, Hydrolyzed Silk, Caprylic/Capric Triglyceride, Isopropyl Myristate, Propylene Glycol, Ethyl Linoleate, Ethyl Linolenate, Passiflora Incarnata extract, Helychrysum Arenarium Extract, Charmomilla Recutita Extract, Achillea Millefolium Extract, Tilia Cordata Extract, Hypercium Perforatum Extract, Panicum Miliaceum Extract, Calcium Pantothenate Polyamidopropyl Biguanide, Burnetriloze Saccharomyces Magnesium Ferment, Saccharomyces Iron Ferment, Saccharomyces Zinc Ferment, Saccharomyces Copper Ferment, Saccharomyces Silicon Ferment, Biotin, Phenoxyethanol, Sorbic Acid, Caprylyl Clycol, Ci 10020, Ci 47005.


ODŻYWKA REKONSTRUUJĄCA WŁOSY

Muszę przyznać, że bałam się wypróbować tę odżywkę. A wszystko przez to, że jest to odżywka bez spłukiwania, a takie przeważnie okropnie obciążają mi włosy. Ale w końcu stwierdziłam, że skoro i tak siedzę w domu, to jak włosy będą wyglądały beznadziejnie to nic się nie stanie, ale za to przynajmniej wypróbuję ją. Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że po wyschnięciu włosy nie są ani obciążone, ani nie sprawiają wrażenia przetłuszczonych. Były miękkie i gładkie w dotyku. Odżywka ta ma za zadanie odbudowywać zniszczone włosy - na szczęście nie miała tu wielkiego pola do popisu, bo nie mam zniszczonych włosów. Są one za to przesuszone i tutaj odżywka bardzo ładnie je nawilżyła.

Pojemność: próbka - 5 ml,  produkt pełnowymiarowy - 200 ml

Cena: ok 65 zł

Skład: Aqua, Isopropyl Stearate, Cetearyl Alcohol, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein, Cetrimonium Chloride, Parfum, Citric Acid, Panicum Miliaceum Extract, Calcium Pantothenete, Phenoxyethanol, Sorbic  Acid, Caprylyl Glycol, Biotin, Alpha-Methyl Ionone.


MASKA JEDWABNA DO WŁOSÓW:

Tą maskę z kolei trzyma się na włosach przez 1-2 minuty, a następnie spłukuje. Dużo chętniej podeszłam do jej wypróbowania, ponieważ tego rodzaju maski dobrze się sprawdzały na moich włosach. W przypadku tej maski było trochę inaczej. Zaraz po jej użyciu włosy były bardzo miękkie i odżywione. Nie puszyły się. Bardzo ładnie się też układały. Niestety efekt ten na moich włosach utrzymuje się tylko przez jeden dzień. Następnego już dnia włosy stały się przyklapnięte, wyglądały tak jakbym kilka dni ich nie myła. 

Pojemność: próbka - 5 ml, produkt pełnowymiarowy - 200 ml

Cena: ok 76 zł

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cocamide Dea, Cetrimonium Chloride, cyclopentasiloxane, Amodimethicone, Isopropyl Stearate, hydrolized Silk, Dimethicone, Parfum, Dimethiconol, Lactic Acid, Panicum Milaceum Extract, Phenoxyethanol, Sorbic Acid, Caprylyl Glycol, Calcium Panthenate, biotin, Linalool.

~~~~~~~~~~

Podsumowując:

większość z tych kosmetyków bardzo dobrze sprawdziła się na moich włosach i żałuję teraz, że nie zaczęłam używać ich wcześniej. A także tego, że nie mam więcej ich próbek, ponieważ nie są to tanie kosmetyki i na razie nie mogę sobie pozwolić na ich zakup. Produkty te nie zawierają parabenów, politlenków etylu, syntetycznych barwników, były testowane na zawartość niklu, nie testowane na zwierzętach. Ale za to zawierają SLS.

Czytaj dalej »

13 sierpnia 2012

URBAN DECAY Eyeshadow Primer Potion - baza pod cienie

Opowieści o tej bazie słuchałam już od dawna w filmikach na YT. Chorowałam na nią bardzo długo, aż w końcu narzeczony się nade mną ulitował i mi ją kupił. Występuje ona w czterech wersjach: Original, Eden, Greed, Sin. Ja posiadam tą ostatnią: Sin.


Od producenta:
Nowsza wersja legendarnej, klasycznej bazy pod cienie. Została wzbogacona o połysk i jest koloru szampana. Można ją stosować jako błyszczący cień. Również jak jej poprzedniczka sprawia, że kolor cienia staje się żywszy i zapewnia mu bardzo długą trwałość bez rolowania się i blaknięcia. Formuła zawiera silikony, które sprawiają, że baza nadaje powiece gładkości.


Opakowanie: mam starą wersję tej bazy - w plastikowej buteleczce z aplikatorem. Na początku dobrze mi się ją wydobywało. Jednak teraz baza zaczyna się kończyć, ale w zagłębieniach buteleczki dużo jej jeszcze się gromadzi. Pozostaje w tedy, albo ją wyrzucić, albo męczyć się z przecięciem opakowania. Ja nie będę go przecinać, bo w między czasie skończyła się data jej ważności i po prostu bazę wyrzucę. Na szczęście firma wprowadziła jej nowszą wersję - w tubce, która ma bardziej praktyczne opakowanie.


Konsystencja: kremowa, łatwo daje się rozetrzeć zarówno palcem, aplikatorem jak i pędzlem.

Zapach: taki troszkę chemiczny

Działanie: baza jest błyszcząca. Daje połyskujący efekt. Wygląda jak satynowy cień. Dzięki temu lubię ją stosować, gdy bardzo się gdzieś śpieszę i muszę wykonać makijaż na szybko. Nakładam bazę jako cień do powiek, trochę kredki, tusz i makijaż oka już gotowy.
Baza ta nie nadaje się pod cienie matowe. Wyglądają na niej okropnie. Dla mnie to nie problem, bo nie lubię matowych cieni i mam ich bardzo mało. Większość cieni, które posiadam są błyszczące i na tej bazie wyglądają wprost świetnie. Pięknie podkreśla i wydobywa ich kolor. Baza dobrze współpracuje z wszystkimi posiadanymi przeze mnie cieniami - dobrze się je na niej aplikuje i bez problemu cieniuje.
Jestem bardzo zadowolona z jej trwałości. Używam ją, gdy wiem, że długo będę poza domem i nie będę mieć czasu, aby robić poprawki. Dzięki niej cienie nie zbierają się w załamaniu powieki ani nie blakną.
Jeśli chodzi o demakijaż, to nie każdy płyn sobie dobrze z nią radzi. Cienie na tej bazie trzymają się dość mocno, dlatego czasem musiałam mocniej potrzeć powieki, aby zmyć makijaż.
Baza ta nie podrażniła mnie, ani nie uczuliła. 

Moja opinia: pod względem działania jestem z niej bardzo zadowolona. Jednak największe jej minusy to słaba dostępność i dość wysoka cena. Zrekompensować to możne fakt, że jest bardzo wydajna. Do tej pory firma ta znajdowała się na liście firm nie testujących kosmetyków na zwierzętach. Niedawno chciała wejść na rynek chiński (gdzie kosmetyki testuje się na zwierzętach), jednak wycofała się z tego pomysłu. Trochę jestem tym faktem zmieszana, ponieważ chciałam, gdy tylko ta baza mi się skończy, kupić następną, ale tym razem wersje Eden.

Pojemność: 10 ml (nowa wersja ma 11 ml)

Cena: na allegro ok 60 zł


Używałyście tę bazę pod cienie ??
Jakie bazy pod cienie używacie/polecacie ??
Czytaj dalej »

11 sierpnia 2012

9 sierpnia 2012

Z serii posty ślubne: bielizna, zaproszenia i winietki

Przez ostatnie kilka dni miałam mniej czasu na blogowanie. Dopiero zaczynam nadrabiać zaległości w czytaniu postów i komentowaniu ich. Stało się tak za sprawą wzmożonych przygotowań do ślubu. We wtorek miałam pierwszą przymiarkę sukni ślubnej. Trzeba przynieść ze sobą buty oraz biustonosz, które się będzie nosić. Buty mam kupione już od pewnego czasu - pokazywałam je TUTAJ. Bieliznę kupowałam (właściwie na ostatnią chwile) w poniedziałek.


Zajęliśmy się też rozwożeniem zaproszeń. Zajmuje to sporo czasu, bo każdy chce, aby u niego jeszcze chwilę posiedzieć. Na ten moment zostało już kilka ostatnich do rozwiezienia. Jeśli chodzi o zaproszenia, to długo rozglądaliśmy się które wybrać. Nie chcieliśmy takich tradycyjnych białych ze złotymi obrazkami i literami, ani też takich ze wstążeczkami, których wszędzie jest najwięcej. W końcu trafiliśmy na takie, które nam się bardzo spodobały. Wybraliśmy zaproszenia w kolorze zielonym, chociaż przez chwile zastanawialiśmy się czy możne jednak wybrać różowe. Cały tekst w środku zaproszenia ustalaliśmy sami. Przy doborze wierszyków pomogła nam książka Martyny Węgrzyn "Poradnik Panny Młodej, czyli jak zorganizować ślub i wesele ... i nie zwariować".


Zamówiliśmy już też winietki na butelki z wódką. Sala będzie wystrojona na różowo, dlatego też wybraliśmy je w tym kolorze. Jest to taki mały gadżet, ale wyglądają uroczo i sprawią, że wszystko będzie wyglądało bardzo elegancko. Na każdej jest inny wierszyk. Do zdjęcia wybrałam tylko kilka sztuk, ale w sumie mamy ich 30.

Czytaj dalej »

8 sierpnia 2012

Zbobycze Biedronkowe

Ufff ... ale mam ostatnio mało czasu na blogowanie. Większość czasu spędzam poza domem, na wyborze różnych rzeczy na wesele. Bardzo chciałam kupić kilka Biedronkowych kosmetyków, ale nie miałam kiedy się tam wybrać. Na szczęście rodzice jechali na zakupy i poprosiłam mamę o kupienie mi kilku produktów. A są to 3 kule do kąpieli (3,99 zł za sztukę) oraz dwie maseczki: błyskawicznie nawilżająca oraz intensywnie odżywiająca (1,99 zł za sztukę).

Czytaj dalej »

5 sierpnia 2012

Włosowy post

Preferuję krótkie fryzurki i ostatni raz tak długie włosy miałam jeszcze idąc do komunii. Zaraz potem je ścięłam na krótko i taką fryzurę miałam przez wiele lat. Pewnego dnia pomyślałam sobie, że może by je tak zacząć zapuszczać i zobaczyć jakby to było znów mieć długie włosy. Tak oto prezentuje się efekt 2 lat zapuszczania włosów.


W międzyczasie miałam parę załamań, że już chciałam iść je ściąć. Jednak, gdy zaczęły się przygotowania do ślubu to stwierdziłam, że z dłuższych włosów można wymyślić ładniejsze fryzury i nie ścinałam ich.

W ostatnim czasie zainteresowały mnie bardzo posty, o których czytałam na blogu Wiedźmy, o porowatości włosów i muszę przyznać, że nadal nie wiem jaką porowatość mają moje włosy. Zrobienie testu na porowatość włosów nic mi nie rozjaśniło tej kwestii:

Test wody

Czy łatwo zmoczyć włosy - nie

Czy długo schną po myciu - nie

Test farby:

Czy łatwo się farbują - tak

Czy kolor długo się utrzymuje - pierwszy odcień farby wypłukuje się dość szybko, to co zostanie utrzymuje się na włosach bardzo długo. Dzieje się tak nawet w przypadku saszetek koloryzujących, które mają się zmyć po kilku myciach włosów.

Test oleju kokosowego:

Czy włosy dobrze reagują na olej kokosowy - moje włosy go lubią, są po nim bardzo gładkie i nie puszą się. Nie są jednak po użyciu oleju kokoswoego błysczące.

Test stylizacji

Czy włosy łatwo ułożyć / upiąć wedle życzenia - ciężko jest mi samej zrobić większość fryzur, ponieważ włosy wyślizgują się z upięcia. Jedynie warkocz dobrze mi na nich wychodzi. Jak chcę, aby fryzura dobrze trzymała się, to pozostaje mi tylko iść do fryzjerki. Gdy je wystylizuję szybko wracają do swojego kształtu. Np. gdy splotę warkocz na noc, to zaraz po jego rozpleceniu włosy są pokręcone, ale szybko zaczynają się prostować i zostają tylko delikatne fale.

Musze się jeszcze nad tym zastanowić i więcej poczytać, bo chciałabym ustalić jaką porowatość mają moje włosy.
Czytaj dalej »

3 sierpnia 2012

IKOS Egyptische Erde - Ziemia egipska

O tym kosmetyku było głośno jakiś czas temu, kiedy sporo blogerek dostało go do przetestowania od sklepu Ciao.pl. Przeczytałam w tedy wiele jego recenzji (wszystkie bardzo go zachwalające) i muszę przyznać, że skusiło mnie to na jego zakup. Byłam bardzo ciekawa jak działa i jak sprawdzi się u mnie.


Od producenta:
Ziemia egipska to palona glinka nadająca skórze naturalny wygląd opalenizny słonecznej. Zawiera 68% minerałów, proteiny jedwabiu, olejek jojoba, wit. E i liposomy. Możliwość manipulowania kolorem pozwala pięknie modelować twarz, ukryć niedoskonałości i przebarwienia. Nie zatyka porów, nie przyczynia się do powstawania zaskórników.
Opis użycia: kosmetyk nakłada się pędzelkiem. Niewielką ilość kosmetyku rozprowadzamy ruchami kolistymi pędzla, wcierając kosmetyk w skórę twarzy, szyi i dekoltu. Drugą naniesiona warstwą można wymodelować rysy twarzy.


Opakowanie: plastikowe utrzymane w brązowej kolorystyce ze złotymi napisami. Jest bardzo eleganckie, a przy tym też trwale - nie popękało mi nigdzie i bardzo niewiele się porysowało.


Konsystencja: jak podaje producent jest to palona glinka. Jest to kosmetyk mocno sprasowany. Patrząc pod światło zobaczymy w nim połyskujące drobinki, ale na szczęście nie widać ich po aplikacji na twarzy. Najbardziej jestem pozytywnie zaskoczona faktem, że kosmetyk ten się nie kruszy w opakowaniu, nie leci z niego tez żaden pyłek. Opakowanie jest cały czas czyste - nie musiałam go nawet wycierać do robienia zdjęć.

Zapach: przyjemny, trochę słodkawy, ale bardzo delikatny i ledwo wyczuwalny.

Działanie: Ziemia egipska dostępna jest w dwóch wersjach: jaśniejszej i ciemniejszej. Ja wybrałam tą jaśniejszą "Naturelle", jako że jestem posiadaczką jasnej karnacji. W opakowaniu wygląda ona na bardzo ciemną, ale odcień ten okazał się dla mnie w sam raz, bo na skórze wygląda o wiele lepiej. Bardzo ładnie wtapia się w skórę, a jej kolor w tedy to ciepła, brzoskwiniowa-morela.
Żeby nabrać ją na pędzel trzeba nim trochę pokręcić po kosmetyku. Dlatego ciężko przesadzić i nałożyć jej zbyt dużo na raz. Bardzo łatwo jest stopniować jej nakładanie. Po nałożeniu kolejnych warstw nie pojawiają się plamy, a efekt nadal jest bardzo naturalny.
Ziemię egipską można używać na dwa sposoby:
- na całą twarz, szyję i dekolt
- lub w roli bronzera nakładając ją jedynie pod kośćmi policzkowymi.
Ja aplikowałam ją na oba te sposoby, w zależności jaki efekt chciałam uzyskać: czy efekt naturalnej opalenizny czy tylko podkreślić kości policzkowe. Nakładam ją pędzlem Maestro numer 150 rozmiar 22, kolistymi ruchami. Jeśli chodzi o trwałość kosmetyku na twarzy, to jestem z niego zadowolona. Ziemia egipska jest też bardzo wydajna - używam ją od lutego, a wciąż nie widać na niej śladów zużycia.

Pojemność i cena: Ziemię egipską możecie kupić w dwóch pojemnościach: 7 g za 69 zł oraz 13 g za 109 zł (to są ceny ze strony sklepu ciao.pl, gdzie ja ją kupowałam). Ja wybrałam mniejszą pojemność, bo nie wiedziałam jak kosmetyk się u mnie sprawdzi. 

Moja opinia: Ziemia egipska to nie jest tani kosmetyk, ale moim zdaniem warto wydać na nią te pieniądze. Biorąc pod uwagę jej wydajność te 7g wystarczy mi chyba do końca życia ;P

Skład: MICA, TALC, CI 77492, ETHYLHEXYL, METHOXYCINNAMATE, CI 77891, CI 77491, MAGNESIUM STEARATE, MAGNESIUM ALUMINIUM SILICATE, CI77499, TOCOPHERYL ACETAE, PHOSPHOLIPIDOS,HYALURONIC ACID, SIMMONDSIA CHINENSIS SEED OIL, PARFUM, ZEA MAYS STARCH, DEHYDROACTIC ACID, PHENOXYETHANOL, MATHYLPARABEN, ETHYLPARABEN, BHT, PROPLYPARABEN.
Czytaj dalej »

2 sierpnia 2012

VIPERA puder matujący transparentny numer 11

Wcześniej używałam pudrów w kamieniu. Przeważnie ciężko było mi dobrać odpowiedni ich kolor. Ponieważ latem trzeba trochę ciemniejszy, na zimę jaśniejszy odcień. Aż w końcu skusiłam się na puder transparentny. Kupiłam go po oglądnięciu kilku filmików na YT, w których dziewczyny polecały go. Mam ten puder już od bardzo długiego czasu i używam go do tej pory.


Od producenta:
Przejrzystym woalem tonuje koloryt karnacji. Dzięki wysokiej miko-technologii mielenia pigmentów, puder zapewnia długo trwający efekt alabastrowej cery. Utrwala makijaż nie obciążając cery.


Opakowanie: plastikowe kwadratowe pudełko utrzymane w czarno-różowej kolorystyce z przezroczystym wieczkiem. Wygląda uroczo :)) Jest bardzo trwałe, bo przez ten czas co mam ten puder nigdzie mi nie pękło. Jedynie w kilku miejscach zmyła się trochę różowa farba i przezroczysty plastik porysował się. Nie zdarzyło mi się jeszcze, aby opakowanie otworzyło się i puder się wysypał.


Konsystencja: jest to puder sypki, bardzo drobno zmielony. W opakowaniu widać, że ma kolor jasnego beżu, ale w rzeczywistości jest transparentny.

Zapach: dość przyjemny słodkawy delikatny zapach.

Działanie: bardzo dobrze matowi twarz na wiele godzin, a przy tym jednoczenie nie obciąża cery. Nie ciemnieje na twarzy, ani też jej nie bieli. Dla mnie bardzo ważne jest też to, że nie wchodzi w załamania, nie podkreśla porów, ani suchych skórek. Używam go cały czas - nieważne czy latem czy zimą, jako że jest transparentny zawsze pasuje do każdej karnacji, każdego podkładu i fluidu. Przez pewien czas nakładałam go tym różowym puszkiem. Co prawda radzi sobie nieźle, ale raczej jest to taki uroczy dodatek niż gadżet do nakładania pudru. Wiele razy go myłam, a on wciąż świetnie wygląda i się nie zniszczył. Aktualnie puder aplikuję na zmianę dwoma pędzlami: Maestro numer 190 w rozmiarze 20 lub pędzlem do pudru z Ecotools. To którego użyje zależy od tego, którego wyciągnę z pudełka - oba są tak samo dobre. Ogromną zaletą tego pudru jest jego wydajność - już mała ilość wystarczy na calą twarz. Używam go już ok roku, a wciąż sporo mi go zostało. Na szczęście ma długą datę ważności - ten jest ważny do maja 2013 r. Dlatego właśnie preferuję pudry sypkie, bo ich ważność przeważnie wynosi ok 18-24 miesiące.

Moja opinia: Uwielbiam ten puder. Na razie nie rozglądam się za innymi, bo ten się u mnie sprawdza i wystarczy mi jeszcze na długi czas.

Pojemność: 15 g

Cena: ok 22 zł

Dostępność: w sieciówkach go nie widziałam, jedynie w prywatnych drogeriach lub u firmowych dystrybutorów. Jest dostępny w sklepie internetowym Vipery. A tutaj można sprawdzić gdzie są stoiska, w których można kupić kosmetyki tej firmy ( KLIK ).

Skład: Talc, Mica, Nylon-12, Zinc Stearate, Titanium Dioxide, Alumina, Dimethicone Mineral Oil, Tocopheryl Acetate, Methylparaben, Parfum (Buthylphenyl Metylpropional, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Citronellol, Limonene, Hydroxycitronella, Hexyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde), Silica, +/- CI 15985, CI 77499, CI 77492, CI 77491.


A Wy jakie pudry używacie ???
Czytaj dalej »

1 sierpnia 2012

LIRENE City Matt fluid matująco-wygładzający (nowa wersja)

Fluid ten ciekawił mnie od pewnego czasu. Właściwie to od kiedy na blogu pisałyście mi w komentarzach, że polecacie go. Nie kupowałam go jednak, bo miałam już kilka podkładów i kolejny nie był mi na ten moment potrzebny. Jednak tak się złożyło, że otrzymałam go do testów - z czego się bardzo ciesze :))


Od producenta:
Fluid nowej generacji doskonale matuje i wygładza skórę. Zawarta witamina C poprawia koloryt cery, a witamina E dezaktywuje wolne rodniki.


Opakowanie: typu air-less, które jest lekkie i wygodne w użyciu. Przeszło ono wizualną metamorfozę - wygląda teraz bardzo ładnie i klasycznie.
 
Konsystencja: ani za gęsta, ani za rzadka. Łatwo daje się rozprowadzić po skórze.

Zapach: taki trochę słodkawy. Na szczęce niezbyt mocny.

Działanie: Nie używałam starej wersji tego podkładu, ale znalazłam informacje, że mimo zmiany opakowania jego skład się nie zmienił. Jest to podkład średnio kryjący - na tyle mocny, że da radę zakryć przebarwienia skórne i drobne wypryski, ale za razem nie za ciężki. Fluid ten bardzo ładnie wtapia się w skórę. Wygląda na niej naturalnie i nie tworzy efektu maski. Faktycznie jest to podkład matujący -  widać to od razu po nałożeniu go na twarz. Aby ten efekt utrzymywał się jeszcze dłużej, nakładam na niego puder transparentny-matujący. Dość długo utrzymuje się też na skórze - nie znika zbyt szybko. Jednak nie sprawdza się tu obietnica producenta, że będzie to aż 16 godzin. W moim przypadku było to ok. 8 godzin. Co jest i tak niezłym wynikiem. W trakcie upałów spływa z twarzy. Jednak można mu to wybaczyć, bo tak samo robiły pozostałe podkłady, które w tym czasie używałam. Fluid nie podrażnił mnie, ani nie uczulił. A jak bym się miała do czegoś przyczepić, to czasem podkreśla suche skórki. Jak mam skórę dobrze wypeelingowaną i nawilżoną to nie ma z tym problemu.

Moja opinia: Fluid ten u mnie się sprawdził i jestem z niego zadowolona. Posiadam odcień beżowy 207, który jest kolorem pasującym dla mnie na ten moment lata, gdy już jestem trochę opalona. Akurat teraz jest ten odpowiedni dla mnie czas, aby go stosować. Niestety zimą będzie dla mnie już za ciemny. Na szczęście są do wyboru jeszcze jaśniejsze jego odcienie.


Pojemność: 30 ml

Cena: ok 24 zł

Dostępność: drogerie, Lirene sklep online

Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Polymethyl Methacrylate, Cyclohexasilexane, Glycerin, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Nylon-12, Polyglyceryl-4 Isostearate, Cera Alba(Beeswax), Sodium Chloride, Magnesium Sulfate, Tocopheryl Acetate, PEG-8, Isopropyl Titanum Triisostearate, Tocopherol, Ethylhexylglycerin, Ascorbyl Palmitate, Citric Acid, Ascrobic Acid, Phenoxyethanol, Methylparaben, Benzonic Acid, Dehydroacetic Acid, Polyaminopropyl Biguanide, Parfum, Linalool, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Alpha-Isomethyl Inone, Limonene, Benzyl Benzonate, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Coumarin, Butylphenyl Methylpropional, Geraniol, Hydroxycitronelal, Citronellol, Isoeugenol, Eugenol, Cl 77891, Cl 77492, Cl 77491, Cl 77499, Cl 77489.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję firmie Lirene za udostępnienie mi tego produktu do przetestowania. Pragnę zaznaczyć, że fakt otrzymania kosmetyku za darmo w żaden sposób nie wpłynął na obiektywność mojej recenzji.

Czytaj dalej »