31 grudnia 2014

Co kosmetycznego przybyło mi w grudniu

Zakupy niewielkie, ale za to jakie. Na początek coś małego i niepozornego, czyli peeling enzymatyczny marki Ziaja z serii Ulga. Kosztował ok. 9 zł. Kupiłam go, ponieważ potrzebowałam nowego peelingu. Ten z Dermiki już zużyłam, postanowiłam wypróbować jak sprawdzi się Ziaja.


Kupiłam też trzy kosmetyki z serii Hyaluron 3D Clareny, czyli krem, eliksir i mleczko do twarzy. Miałam jakiś czas temu ten eliksir. Sprawdził się dobrze, dlatego zaopatrzyłam się w tą serię.


A na koniec główna gwiazda moich zakupów. W końcu kupiłam paletkę Naked 3. Marzyłam o niej już od dawna. Skorzystałam z promocji -20% w Sephorze.


A Wy co kupiłyście w tym miesiącu ???
Czytaj dalej »

29 grudnia 2014

Zużycia grudniowe

W tym miesiącu zużycia poszły mi lepiej niż w poprzednim. Na zdjęciach mam tylko to, co udało mi się zgromadzić. W świątecznym zamieszaniu kilka opakowań mi umknęło. Po prostu ktoś je wyrzucił zanim je dorwałam. Ale pamiętam jakie to kosmetyki były.


PHARMACERIS łagodząca pianka myjąca do twarzy i oczu - jest bardzo delikatna i łagodna. Nie używam jej do zmywania makijażu, ponieważ jest do tego zbyt słaba. Trzeba by ją używać po jakimś żelu. Jednak mimo to trafiła do moich ulubieńców. Głównie dlatego, że bardzo przyjemnie mi się jej używa. Lubię ją stosować do oczyszczania twarzy rano, aby zmyć sebum, które nagromadziło się przez noc. Nie mam po jej użyciu uczucia ściągnięcia skóry. Ma bardzo fajną formę pianki - jest ona puszysta i leciutka. Do umycia buzi wystarczy jedna jej pompka.

BIAŁY JELEŃ hipoalergiczny płyn micelarny - ten płyn niestety nie nadaje się do zmywania makijażu. Co prawda rozpuszcza go, ale nie zmywa. Resztki makijażu z oczu tworzą ze mnie pandę, bo tylko rozcierają się na skórze. Ostatecznie i tak muszę je domywać czymś innym. Dlatego używałam go jako tonik na już oczyszczoną wcześniej skórę. Mam go z listopadowego ShinyBoxa.

DERMIKA aktywny peeling enzymatyczny z papainą i żółtą glinką do cery tłustej i mieszanej - jakiś czas temu kupiłam go przypadkiem, bo akurat był na promocji (ok. 17 zł), a ja miałam zły dzień i musiałam sobie kupić coś na poprawę humoru. Okazał się być świetnym produktem, który chętnie używam. Nie podrażnia, ani nie uczula. Jest delikatny. Dobrze rozpuszcza wszystkie małe, suche skórki. Pozostawia skórę wygładzoną. Wygodnie się go nakłada i zmywa. Ma bardzo delikatny, niedrażniący zapach. Byłam z niego zadowolona.

CLARENA maska algowa z Czarnym Kawiorem - maskę tą miesza się z napinającym aktywatorem do alg. Była to mała saszetka, która wystarczyła tylko na raz. Po jej użyciu z wyglądu skóra wyglądała tak jak zazwyczaj. Dlatego na początku myślałam, że ta maska nic nie robi. Jednak gdy potem smarowałam twarz kremem, to pod palcami wyczułam, że skóra zrobiła się bardziej napięta i nawilżona. W sumie to jestem z niej zadowolona. 

LIRENE tonik oraz żel+peeling+maska - był to ciekawy duet przeznaczony do wybielania skóry twarzy. Kosmetyki te nie wpłynęły na wybielenie piegów (które i tak same mi zniknęły, gdy zrobiło się mniej słonecznie), ale mimo wszystko skóra po ich użyciu ma nieco ładniejszy koloryt. Opakowań po tych kosmetykach nie ma na zdjęciach, bo mi się gdzieś zapodziały. Jest za to ich recenzja na blogu - TUTAJ.


FARMONA balsam do ciała nawilżająco-wygładzający - miałam dwa balsamy z linii Sensitive Eco Style. Jeden zużyłam już chwilę temu, a drugi dokończyłam w tym miesiącu. Nie będę się tu o nim rozpisywać, ponieważ ich recenzja znajduje się TUTAJ

REXONA Maximum Protection - ten antyperspirant mam z majowego ShinyBoxa. Dobrze odświeżał i radził sobie z potem. Jestem z niego usatysfakcjonowana. Należało go używać wieczorem przed snem i to właśnie sprawiło, że postanowiłam go wypróbować.

BINGOSPA mydełko borowinowe -  jest to mydło w płynie, które znajduje się w dość dużym, bo 500 ml opakowaniu. Denerwowała mnie pompka, bo cały czas się zacinała i trudno było produkt wydobyć. Dlatego przelewałam je do innego opakowania. Zapach ma taki charakterystyczny dla kosmetyków tej marki. Mocno się pieni. Dobrze oczyszcza skórę. Niby zawiera ekstrakt borowinowy, ale nie odczułam jego działania. Spisywało się tak, jak przeciętne mydła w płynie. Było też niedrogie. Kosztowało coś koło 6 zł.

PHENOME krem do rąk z formułą Anti-aging oraz rozgrzewające masło do ciała Warming - niestety oba te produkty stanowią dla mnie wielkie rozczarowanie tego roku. Marka ta zbiera wiele pozytywnych opinii, ale ja nie zauważyłam w nich nic co by mi się spodobało. Więcej pisałam o nich TUTAJ i TUTAJ.

BARWA szampon tatarako-chmielowy - wystarczył mi na bardzo długo. Głównie dlatego, że stosowałam go jako mocno oczyszczający szampon, czyli nie używałam go często. Jego bardziej szczegółowa recenzja pojawiła się TUTAJ. Jest to kolejny produkt, który umknął mi przed zdjęciami.


A na koniec jeszcze próbki. W tym miesiącu mam ich zaledwie kilka:
- Marc Jacobs Oh, Lola!
- DKNY BeDelicious
- L'Occitane woda toaletowa Wanilia i Narcyz
- Lancome serum Visionnaire

A jak tam Wasze zużycia w tym miesiącu ???
Czytaj dalej »

23 grudnia 2014

Wesołych Świąt !!!

 
Wesołych świąt!!!
Bez zmartwień, 
Z barszczem, z grzybami, z karpiem.
Z gościem, co niesie szczęście! 
Czeka nań przecież miejsce. 
Wesołych świąt!!!!
A w święta, 
Niech się snuje kolęda. 
I gałązki świerkowe Niech Wam pachną na zdrowie. 
Wesołych świąt! 
A z Gwiazdką!!!! -
Pod świeczek łuną jasną, 
Życzcie sobie jak najwięcej - 
Zwykłego, ludzkiego szczęścia!!!
 

Chciałabym Wam jeszcze pokazać jaką miłą niespodziankę otrzymałam od Pań Erisek. Ciasteczka wiszą już na choince. Pozostanie mi po nich fajne srebrne pudełko, w którym będę przechowywać różne drobiazgi. W paczce był jeszcze taki różowy stwór (w formie maskotki i ciasteczka). Czyżby to maskotka marki Under Twenty, bo widziałam tego stwora na ich stronie internetowej.

Czytaj dalej »

18 grudnia 2014

PIERRE RENE - podkład kryjący Skin Balance

Zwróciłam uwagę na ten podkład, ponieważ przewinął się w kilku recenzjach, które czytałam na blogach. Tak się złożyło, że potrzebowałam nowego podkładu, to postanowiłam go wypróbować. Chciałabym przedstawić Wam dziś wrażenia z jego używania.


Podkład znajduje się w szklanej buteleczce o standardowej jak na podkłady pojemności, bo 30 ml. Ma on czarną szatę graficzną, która sprawia, że wygląda bardzo elegancko. Zaopatrzony jest w wygodną w użyciu pompkę. Konsystencja podkładu jest dość rzadka. Ja aplikuję go w ten sposób, że wydobywam go na dłoń, a potem z dłoni pędzlem lub gąbeczką na skórę. Musze przy tym uważać, aby mi z dłoni nie spłyną. Jest to podkład bardzo wydajny. Jedna pompka spokojnie wystarcza mi do aplikacji na twarz i nieco na szyję.


Nie wiedziałam, który odcień wybrać: numer 21 (porcelain) czy 20 (champagne). Zdecydowałam się jednak na najjaśniejszy czyli 20. Jest on wprost stworzony dla osób bladolicych. Ja właśnie mam z podkładami przeważnie taki problem, że najjaśniejszy z dostępnej gamy kolorystycznej jest dla mnie za ciemny. W przypadku podkładu Pierre Rene było zupełnie inaczej. Na początku był dla mnie nawet zbyt jasny. Powoli schodziła mi letnia opalenizna i aby dopasować jego kolor mieszałam go z ciemniejszym podkładem. Aktualnie już jest dla mnie odpowiedni ten odcień.


Jest to podkład dobrze kryjący, bez efektu maski. Co prawda nie mam dużo niedoskonałości do zakrycia, ale jak coś takiego się pojawia, to daje radę. Nie używam przy nim dużo korektora. Tylko trochę pod oczy. Ładnie ujednolica koloryt skóry. Jest bardzo lekki. Daje nieco suche, ale ładnie wyglądające na twarzy wykończenie. W zależności od tego czym go aplikujemy, to uzyskamy nieco inny stopień krycia. Znacznie większe krycie uzyskuję przy użyciu pędzla, nieco mniejsze, gdy w ruch idzie gąbeczka. Podkład ten ma tendencję do zbierania się w załamaniach skóry, czyli np. tych w okolicy nosa, czy na brodzie. Ale mocno kryjące podkłady już tak mają. Jest to podkład trwały. Wytrzymuje moje podpieranie twarzy na rękach. Dobrze się też sprawdził na zabawie andrzejkowej. Wytrzymał to, że się nieraz trochę przypociłam po tańcach i liczne poprawki bibułkami matującymi. Na dole możecie zobaczyć przykładowe zdjęcie jak on wygląda po całym dniu na twarzy, tuż przed wieczornym demakijażem:


Jest to dobry podkład za nieduże pieniądze. Kosztuje ok. 23 zł. Dodatkowo ma  fajną gamę kolorystyczną. Nie polecałabym go jednak osobom dopiero rozpoczynającym swoją przygodę z makijażem i takim, które malują się tylko od czasu do czasu, ponieważ można sobie tym podkładem zrobić krzywdę w postaci nieładnie wykonanego makijażu. Potrzebowałam trochę czasu, aby nauczyć się go dobrze i ładnie rozprowadzać na skórze. Najlepiej nakładać go cienką warstwą. Mimo tej jednej warstwy daje dobre krycie, które wygląda naturalnie na skórze. Nie nadaje się on do nakładania kilku warstw, aby powiększyć jego krycie. Tworzą się wtedy smugi i plamy. Kolejną ważną sprawą jest to, że trzeba pamiętać, aby wstrząsnąć go przed użyciem. Mi się często zdarza o tym zapomnieć, a potem dziwię się, czemu ten podkład nagle robi się taki dziwnie wodnisty i źle rozprowadza się na skórze.

Używałyście ten podkład ???
Co o nim sądzicie ???
Czytaj dalej »

11 grudnia 2014

TAG: ile warta jest Twoja twarz

TAG ten od pewnego czasu krąży już po blogosferze. Ja zostałam do niego nominowana ostatnio przez Anię z bloga: http://spinkiiszpilki.blogspot.com/. Zabawa polega na pokazaniu jakich kosmetyków do makijażu aktualnie używamy, a także jaka jest ich cena. Od pewnego czasu nie kupuję dużej ilości kosmetyków kolorowych. Staram się zużyć to, co mam. Jedynie co jakiś czas lubię wypróbować jakieś nowości.


Zacznę może od podkładów. Lubię podkłady mineralne, ponieważ są lekkie i dobrze wpływają na moją skórę. Mam jeden z LilyLolo w odcieniu Warm Peach. Oprócz tego preferuję też podkłady dobrze kryjące. Aktualnie mam dwa, które mieszam za sobą. Jeden to Dermacol Caviar Long Stay odcień numer 2, a drugi - Pierre Rene Skin Balance odcień numer 20 Champagne. Puder mam tylko jeden i jest to puder bambusowy z jedwabiem z Paese. Ale za to korektorów to już mi się trochę nazbierało:
- Eveline Art Scenic odcień numer 04 light
- L'Orael Perfect Match odcień numer 2 Vanilla
- Sephora Smoothing and Brightening Concealer odcień numer 02 clair light
- LilyLolo korektor mineralny w odcieniu Blondie
- LilyLolo baza pod cienie, która może być też używana jako korektor i w tej roli lepiej się u mnie sprawdza
- Grashka korektor ze ShinyBoxa


Wśród tuszy do rzęs króluje L'Oreal i różne warianty maskary Volume Million Lashes, czyli: So Couture, Noir Excess, Extra-Black. Mam też maskarę The One 5-in-1 Wonder Lash z Oriflame, a także Mega Plush Volum Express z Maybelline. W paletce magnetycznej mam depotowane cienie do powiek, po które sięgam najczęściej. Są one różnych marek, m. in.: Inglot, Catrice, MIYO, KOBO, Essence. Dokładnie opisywałam je wszystkie TUTAJ. A jeśli chodzi o bazy pod cienie to mam trzy: Artdeco, Lumene i Joko.


Do konturowania twarzy używam Ziemi Egipskiej IKOS, a także rozświetlacz - Essence z limitowanej kolekcji The Twilight Saga. Mam też trzy róże do policzków:
- Sephora odcień numer 8 Rose Petal
- FreshMinerals odcień Hong Kong
- Catrice z limitowanej kolekcji Nymphelia Unbeleaf'able.

Mazidła do ust mam poukładane w organizerze, który jakiś czas temu kupiłam w Biedronce. A są to:
- Rimmel Lasting finish by Kate odcień 16
- Rimmel Lasting finish by Kate odcień 101
- Revlon maselko do ust Colorbust odcień 015
- Revlon masełko do ust Colorbust odcień 045
- Avon Extra Lasting odcień Sunkissed Ginger
- Avon limitowana edycja w czarnych opakowaniach z ozdobnymi kwiatkami odcień Frozen Rose
- Marks and Spencer Moisture Rich Lipstick odcień Dusty Pink
- My Secret DressUp Your Lips odcień numer 2
- My Secret DressUp Your Lips odcień numer 3
- Catrice błyszczyk do ust z limitowanej kolekcji Nymphelia Unbelef'able

Do podkreślania brwi używam:
- Maybelline Color Tattoo 24hr odcień numer 40 Permanent Taupe
- Make up For Ever Aqua Brow odcień numer 15.


Nie chce mi się oszacowywać ile te wszystkie produkty kosztują. Trochę się ich nazbierało. Pewnie wyszłaby to spora suma. Jednak używam je już od dłuższego czasu. Rzadko dokupując kolejne. Dodatkowo sporo z nich się już kończy i stopniowo będą pojawiać się w zużyciowych postach.
Czytaj dalej »

3 grudnia 2014

Czy osiągnęłam efekt skóry otulonej ciepłem ???

W październiku kupiłam trzy kosmetyki marki Phenome, aby wypróbować jak się u mnie sprawdzą. Do tej pory tylko o nich dużo czytałam. A teraz przekonałam się jak się one spisują. Nie tak dawno pojawiła się na blogu recenzja cukrowego kremu do rąk z formułą anti-aging. Produkt ten rozczarował mnie dość mocno swoim działaniem (a właściwie brakiem działania). Dwa pozostałe kosmetyki, które zamierzam dziś opisać, nie są od niego o wiele lepsze. A będzie dziś mowa o: 
- rozgrzewającym maśle do ciała z imbirem i olejkiem z mandarynki 
- oraz rozgrzewającym kremie do stóp z olejkiem z imbiru i mandarynki.


Oba te kosmetyki mają wiele cech wspólnych. Oba znajdują się w aluminiowych tubkach. Utrzymane są w charakterystycznych dla tej marki kolorach i designie. Prezentują się ładnie i estetycznie. Przeszkadza mi w nich zamykanie na zakręcany korek. Jest to rozwiązanie mało praktyczne i niewygodne w codziennym użytkowaniu. Nakrętki te często wypadają mi z rąk i muszę ich potem szukać. Skupmy się może jednak nad czymś co mi się w tych kremach podoba. A jest to ich konsystencja. Pod tym względem są fajniejsze niż opisywany przeze mnie ostatnio krem do rąk. Te mają konsystencje kremową i lekką, ale jednocześnie są też bardziej treściwe. Określiłabym je jako takie średnio-gęste. W związku z tym lepiej nawilżają i odżywiają skórę. Jednocześnie dobrze się je rozsmarowuje i szybko się wchłaniają.



Rozgrzewające masło do ciała 
z imbirem i olejkiem z mandarynki

Efekty, które ma zapewnić: rozgrzana i delikatnie pobudzona skóra, optymalnie nawilżona i odżywiona, elastyczna i miękka w dotyku.

Składniki aktywne w nim zawarte to: wody roślinne (z zielonej herbaty, migdałowa), masło shorea z pestek owoców indyjskiego drzewka, masło shea, oleje makadamia, arganowy, ze słodkich migdałów, wyciąg z kłączy imbiru, olejek z mandarynki, ekstrakty (ze skórki cytryny i skórki pomarańczy), oleje buriti i jojoba, naturalna kompozycja zapachowa.


Niestety masło to uważam za wielki niewypał. Właściwie to nie ma w nim nic, co by mi się podobało. Począwszy od zapachu, który ciężko jednoznacznie określić. Jest jakby nieco mandarynkowy, ale ja bym go raczej zaklasyfikowała jako korzenny. Nie podoba mi się ten zapach, ponieważ jest dziwny. Nie jest on przyjemny dla mojego nosa. Dodatkowo, jak na złość, po posmarowaniu utrzymuje się długo na skórze. Dlatego używam go do smarowania nóg. Jego wydajność jest też słaba. Używam go półtora miesiąca, a już mi go niewiele pozostało. Jego szybkie znikanie z tubki nie wynika wcale z tego, że go stosuję w dużych ilościach czy też często. Przeznaczone jest do każdego rodzaju skóry. Aktualnie dla mnie zbyt słabo nawilżające. Lepiej sprawdziło by się to masło latem.

Występuje w dwóch pojemnościach:
- 200 ml za 155 zł (jest to butelka z pompką - co uważam za dobre rozwiązanie)
- 50 ml za 52 zł (ja mam tą pojemność kupioną na promocji -30%, czyli za 36 zł)

Skład: Camellia Sinensis Leaf Water**, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Fruit Water**, Dicaprylyl Carbonate**, Glycerin**, Caprylic/Capric Triglyceride**, Isopropyl Palmitate**, Cetearyl Alcohol**, Butyrospermum Parkii (Shea Butter)*, Shorea Stenoptera Seed Butter*, Glyceryl Stearate**, Glyceryl Stearate Citrate**, Argania Spinosa Kernel Oil*, Macadamia Ternifolia Seed Oil / Macadamia Integrifolia Seed Oil*, Trihydroxystearin**, Parfum*, Aqua**, Steralkonium Hectorite**, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Sodium Stearoyl Glutamate**, Dehydroacetic Acid, Mauritia Flexuosa (Buriti) Fruit Oil**, Tocopherols**, Xanthan Gum**, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract*, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Extract*, Titanium Dioxide*, Zingiber Officinale (Ginger) Root Extract*, Litchi Chinensis Fruit Extract**, Mica*, Citrus Dulcis***, Propylene Carbonate, Vanillyl Butyl Ether**, Sodium Phytate**, Citrus Reticulata (Tangerine) Leaf Oil***, Castanea Sativa (Chestnut Tree) Seed Extract**, Avena Sativa (Oats) Kernel Extract**, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Extract**, Iron Oxide*, Benzyl Alcohol, Citral***, Limonene***, Linalool***


Rozgrzewający krem do stóp 
z olejkiem z imbiru i mandarynki

Efekty, które ma zapewnić: rozgrzane i odprężone stopy, optymalnie nawilżone i zregenerowane, zabezpieczone przed stanami zapalnymi oraz negatywnym wpływem czynników zewnętrznych na skórę.

Składniki aktywne w nim zawarte to: wody roślinne (migdałowa, cytrynowa), olej z imbiru, olejek z mandarynki, ekstrakty (ze skórki cytryny i skórki pomarańczy), masło shea, oleje migdałowy i makadamia,  wyciąg z liści tymianku, olej buriti naturalna kompozycja zapachowa.


Jest to jedyny z tych trzech kosmetyków, który wywarł na mnie w miarę dobre wrażenie. Co mnie w nim urzekło to jego zapach. Niby pochodzi z tej samej serii co wyżej opisywany przeze mnie krem, ale ich zapachy diametralnie różnią się od siebie. Zapach tego kremu jest cudowny. Jest on cytrusowy, ale zarazem jakby nieco słodki. Wyczuwalny jest też delikatny akcent ziołowy. Szkoda mi go zużywać na stopy. Stosuje go jako krem do rąk, bo uwielbiam czuć jego zapach. Mógłby lepiej nawilżać i odżywiać skórę, zwłaszcza, że jest to krem dość drogi. Dostępny jest on tylko w jednej pojemności: 100 ml, która kosztuje 79 zł. Ja kupiłam go z 30% zniżką za 55 zł.

Skład: Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Fruit Water**, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Water**, Dicaprylyl Carbonate**, Glycerin**, Caprylic/Capric Triglyceride**, Isopropyl Palmitate**, Cetearyl Alcohol**, Butyrospermum Parkii (Shea Butter)*, Orbingnya Oleifera Seed Oil*, Glyceryl Stearate Citrate**, Glyceryl Stearate**, Macadamia Ternifolia Seed Oil / Macadamia Integrifolia Seed Oil*, Trihydroxystearin**, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Steralkonium Hectorite**, Parfum**, Sodium Stearoyl Glutamate**, Dehydroacetic Acid, Vanillyl Butyl Ether**, Aqua**, Mauritia Flexuosa (Buriti) Fruit Oil**, Titanium Dioxide*, Mica*, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract*, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Extract*, Thymus Vulgaris Flower/Leaf Extract*, Citrus Reticulata (Tangerine) Leaf Oil***, Zingiber Officinale Root Oil***, Xanthan Gum**, Iron Oxide*, Propylene Carbonate, Sodium Phytate**, Benzyl Alcohol, Leptospermum Scoparium (Manuka) Oil***, Salvia Sclarea Oil***, Citral***, Geraniol***, Limonene***, Linalool***
 

Na koniec pozostawiłam najważniejsze. Kremy te mają dawać efekt rozgrzanej skóry. Takiej jakby otulonej ciepłem. Znalazłam recenzje osób, które je używały i opisywały, że poczuły to. Ja jednak jestem strasznym zmarzluchem. Może nawet aż za wielkim, bo nie poczułam tego efektu rozgrzania. Po kilku minutach od posmarowania zaczyna się coś dziać na skórze i już mam wrażenie, że to będzie ten efekt, ale nie dzieje się nic. Szkoda, bo mogłyby to być fajne kosmetyki do używania w okresie jesienno-zimowym.

Używałyście któregoś z tych kremów ???
Co o nich sądzicie ???
Czytaj dalej »